Setki tysięcy katoli agresywnie pikietujących pod Teatrem Powszechnym. Wszelkie autorytety podpisane pod napastliwym listem protestującym. Wieczorne seanse nienawiści od „Wiadomości” po „Fakty”. Niestety. Czego mogliśmy się spodziewać po tak zaściankowym kraju?
Nawet jeśli ktoś chciał się wyrwać z tego szaleństwa, można zrozumieć, że ryzyko było zbyt duże. Każdy aktor, reżyser, krytyk czy dziennikarz, który nie wylałby przydziałowego wiadra pomyj na Frljicia – nie miałby tu przecież przyszłości.
Sam Frljić, jak na męczennika przystało, o dalszej karierze może zapomnieć. Biletów na „Klątwę”, oczywiście, nikt nie kupi. Dyrektor teatru zaraz trafi do łagru. Prezydent Warszawy zapewne złoży dymisję. (Reprywatyzacja reprywatyzacją, ale profanacja!?).
Ba, Frljić nie ma czego szukać także poza Polską. Służby Watykanu będą go śledzić niczym Adofla Eichmanna i znajdą nawet w Wenezueli czy na Kubie.
To wszystko pokazuje, jak wielką miał rację. W Polsce panuje kat(cz?)ofaszyzm. Tylko on miał odwagę udowodnić to niedowiarkom. Skończą się wreszcie te naiwne śmieszki, że „ho, ho, normalnie dyktatura...”.