Mikołaj Mirowski: Komu zawdzięczamy wolną Polskę?

Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski. W odróżnieniu od bohaterów Sierpnia ’80, którzy, zwyciężając, zmienili świat – pisze historyk i publicysta.

Aktualizacja: 10.09.2016 08:21 Publikacja: 08.09.2016 18:23

Mikołaj Mirowski: Komu zawdzięczamy wolną Polskę?

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej.

31 sierpnia winien być dla współczesnej Polski jedną z ważniejszych historycznych rocznic. To właśnie w 1980 roku narodził się niekrępowany duch niepodległej Polski. To właśnie w gdańskiej stoczni wypuszczono z butelki dżina, który niedługo potem zmiótł dyktaturę Kiszczaka i Jaruzelskiego. A wszystko to bez użycia przemocy.

Polskie społeczeństwo zrzuciło knebel milczenia, a zatęchły i przaśny dotąd PRL nabrał nadzwyczajnego kolorytu. Pierwszy raz Polki i Polacy tak jednoznacznie zaczerpnęli świeżego powietrza wolności, wręcz się nim zachłysnęli. Oczywiście nie zniknęły podziały, a w wielu przypadkach dopiero wtedy wyraźnie się ujawniły, ale toczone na tym tle spory były już wyraźnym zaprzeczeniem peerelowskiej nowomowy, tchnęły odkrytym na nowo autentyzmem.

Nie jestem przesadnym entuzjastą określenia „karnawał Solidarności”, ale trzeba przyznać, że okres od sierpnia 1980 do grudnia 1981 roku był świętem prawdziwej, a nie fasadowej demokracji. Był to czas wyjątkowy, gdy mówiono nieskrępowanym, donośnym głosem – co ważniejsze – słyszanym nie tylko w Polsce.

Powtórzmy dobitnie: Sierpień ’80 to odrodzenie demokracji i republikańskiego etosu politycznego, to początek końca wielkiego oszustwa jakim był PRL. To pierwszy – i dlatego myślę, że najważniejszy – osinowy kołek wbity w serce komunistycznego reżimu, który mienił się „robotniczym”. I choć 13 grudnia 1981 roku dyktatura pokazała swe pazury, było to już tylko pyrrusowe zwycięstwo.

Służbie Bezpieczeństwa i będącym na jej usługach tajnym współpracownikom, a także peerelowskim propagandzistom dowodzonym przez Jerzego Urbana, nie udało się zdezintegrować Solidarności. Władza musiała uciec się do ostateczności, czyli użyć prostej, brutalnej siły. Jednak nawet to na nic się zdało – zasmakowanej tak pełni wolności nie można już było zdusić, stała się on składnikiem powietrza.

Naturalne odcienie szarości

Czy wszystko na tej pokojowej, ale wyboistej drodze walki z dyktaturą było piękne? Czy nie było zakrętów i wstydliwych chwil, małostkowych sporów, ludzkich namiętności, moralnych upadków czy zwykłego strachu? Czy nie było w Solidarności i wokół niej tajnych współpracowników? Czy nie było ludzi niegodnych lub takich, którzy zwyczajnie nie dorośli do tego, by sprostać wadze historycznego momentu? Czy nie było wreszcie załamania się przyszłego lidera związku Lecha Wałęsy i jego uwikłania we współpracę z SB na początku lat 70.?

Jedyna w swoim rodzaju opowieść o Solidarności – proszę wybaczyć ten banał – zawiera wszystkie odcienie szarości. I nie mogło być inaczej. Należy jednak zmierzyć proporcje, bo choć na ten temat można pisać wiele, nigdy nie będzie prawdą teza, że tajni współpracownicy SB pokonali Solidarność i kierowali nią od wewnątrz. Przecież wówczas wyprowadzenie czołgów na ulicę – co uczynili Jaruzelski i Kiszczak – nie byłoby potrzebne. Generałowie zdecydowali się na ten ruch, ponieważ zrozumieli, że w inny sposób nie będą mogli poradzić sobie z gorącym polskim pragnieniem samostanowienia o swoim losie.

Lech Wałęsa to osobna kategoria. Jego kuriozalne wypowiedzi z ostatnich lat przyczyniły się wprawdzie do demitologizacji legendy Solidarności, ale nie można zapomnieć, że jako lider i twarz związku w momencie najwyższej próby, podczas internowania w stanie wojennym, zachował się bez zarzutu.

Odświeżmy sobie pamięć: Wałęsa więziony w Arłamowie, odcięty od doradców i wszelkich wiadomości o sytuacji w kraju, pozostaje nieugięty i nie przystaje na żadne pertraktacje z władzą. A przecież możliwości manipulacji jego osobą wydawały się ogromne. To, że wtedy Wałęsa nie zgodził się na stworzenie kontrolowanej przez władze neo-Solidarności, to jego wielka zasługa. Nikt o zdrowych zmysłach nie może mu tego odmówić.

Warto przypomnieć, jak internowany Wałęsa, w typowym dla siebie egotycznym uniesieniu, przyjeżdżającemu z ofertą „ostatniej szansy” Mieczysławowi Rakowskiemu odpowiedział jedynie, że należałoby go zrzucić ze schodów. To jedno wydarzenie dowodzi, że w tamtym momencie już od dawna nie był na smyczy SB. Że miał siłę wyzwolić się z sideł, by w latach 1980–1989 stać się ważną, być może kluczową, postacią solidarnościowej wiktorii.

Niedorzeczne legendy

Dlaczego zatem nie potrafimy cieszyć się Solidarnością? Czemu nie możemy budować na jej fundamencie pozytywnej współczesnej opowieści historycznej? Czemu młodzież nie nosi koszulek z Wałęsą czy Bujakiem albo z Gwiazdą i Walentynowicz? Czemu – najbliższa przecież naszej pamięci – Solidarność musi tylko dzielić? Dlaczego zwaśnione polskie elity nie mogą się zgodzić, że solidarnościowa tradycja jest wystarczająco pojemna, by zmieścić wszystkich, którzy tylko chcą z niej czerpać? Obecne spory nie powinny wykluczać nikogo z jej dziedzictwa, czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy Adama Michnika, choćby nawet dziś fundamentalnie się ze sobą nie zgadzali. Czy uda nam się kiedyś zbudować solidarnościowy pakt o nieagresji?

Kruchość mitu Solidarności skutkuje obecnie narodzinami legend niedorzecznych w perspektywie tradycji walki o niepodległość. Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski, ich ofiara niestety poszła na marne, co nie oznacza, że większość z nich nie była patriotami i godnymi szacunku bohaterami. Ich walka okazała się jednak beznadziejną, w odróżnieniu od Solidarności, która zwyciężyła i zmieniła Polskę, Europę, a także świat. Właśnie dlatego powinniśmy czcić bohaterów Solidarności, niezależnie od tego, co dziś mówią o sobie nawzajem. Nie to jest przecież najważniejsze, choć, przyznaję, budzi niesmak i smutek.

Pierwsza konstytuanta

To nie Żołnierze Wyklęci przywrócili Polsce i Polakom wolnościową duszę i napełnili treścią słowo „demokracja” – uczynił to I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność jesienią 1981 roku. Stał się on de facto pierwszym po 1945 roku niepodległym polskim parlamentem, swego rodzaju konstytuantą.

Warto przypomnieć dwa najważniejsze uchwalone wówczas dokumenty: słynne „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, a także niezwykle ciekawy program zatytułowany „Samorządna Rzeczpospolita”, w którym wymieniono obok siebie potrzebę szanowania praw obywatelskich oraz krytykę wyzysku ekonomicznego. To jedyna w swoim rodzaju synergia tradycji humanistycznych, chrześcijańskich i proletariackich. Czytamy tam m.in.: „Wszystkie wartości elementarne nazbyt były sponiewierane, by można było uwierzyć, że bez ich odrodzenia cokolwiek zmieni się na lepsze. Protest ekonomiczny musiał być zarazem protestem moralnym”.

W uchwale powoływano się wprost na encykliki Jana Pawła II „Laborem exercens”, społeczne nauczanie Kościoła, a także polską tradycję niepodległościową, głosząc: „Solidarność, określając swe dążenia, czerpie z wartości etyki chrześcijańskiej, z naszej tradycji narodowej oraz z robotniczej i demokratycznej tradycji świata pracy”. Wcześniej żaden ruch robotniczy na świecie nie zdołał pogodzić ze sobą wszystkich tych światopoglądów. Fakt, że dziś wielu – zwłaszcza młodych – Polaków zwyczajnie o tym nie wie, jest jednym z największych grzechów opowieści o historii najnowszej. Jeśli sami nie przywrócimy pamięci o „Solidarności”, to doprawdy nikt tego za nas nie zrobi.

Chyląc czoło przed sygnatariuszami porozumień sierpniowych, przed bohaterami „Solidarności” niezależnie od ich obecnego politycznego zaangażowania, chciałbym złożyć hołd pięknej tradycji tego ruchu. Parafrazując tytuł nieszczęśliwej książki Zbigniewa Bujaka, pragnę im wszystkim podziękować za Solidarność. Sentymentalna panna „S” to nasz narodowy skarb, jeden z nielicznych. Dbajmy więc o niego wspólnie.

Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe