Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej.
31 sierpnia winien być dla współczesnej Polski jedną z ważniejszych historycznych rocznic. To właśnie w 1980 roku narodził się niekrępowany duch niepodległej Polski. To właśnie w gdańskiej stoczni wypuszczono z butelki dżina, który niedługo potem zmiótł dyktaturę Kiszczaka i Jaruzelskiego. A wszystko to bez użycia przemocy.
Polskie społeczeństwo zrzuciło knebel milczenia, a zatęchły i przaśny dotąd PRL nabrał nadzwyczajnego kolorytu. Pierwszy raz Polki i Polacy tak jednoznacznie zaczerpnęli świeżego powietrza wolności, wręcz się nim zachłysnęli. Oczywiście nie zniknęły podziały, a w wielu przypadkach dopiero wtedy wyraźnie się ujawniły, ale toczone na tym tle spory były już wyraźnym zaprzeczeniem peerelowskiej nowomowy, tchnęły odkrytym na nowo autentyzmem.
Nie jestem przesadnym entuzjastą określenia „karnawał Solidarności”, ale trzeba przyznać, że okres od sierpnia 1980 do grudnia 1981 roku był świętem prawdziwej, a nie fasadowej demokracji. Był to czas wyjątkowy, gdy mówiono nieskrępowanym, donośnym głosem – co ważniejsze – słyszanym nie tylko w Polsce.
Powtórzmy dobitnie: Sierpień ’80 to odrodzenie demokracji i republikańskiego etosu politycznego, to początek końca wielkiego oszustwa jakim był PRL. To pierwszy – i dlatego myślę, że najważniejszy – osinowy kołek wbity w serce komunistycznego reżimu, który mienił się „robotniczym”. I choć 13 grudnia 1981 roku dyktatura pokazała swe pazury, było to już tylko pyrrusowe zwycięstwo.