A przecież przez dziesiątki lat tylu czerwonych towarzyszy uczyniło wiele, aby wymazać nie tyle z historii, co z ludzkiej pamięci nazwiska bohaterów, którzy ze słowami na ustach: „Niech żyje Polska” stawali dokładnie 70 lat temu przed plutonem egzekucyjnym. Zagrzebani w bezimiennych dołach, około 40 centymetrów pod cmentarnym chodnikiem mieli w zamyśle zdrajców narodu nigdy nie zostać odnalezieni.

O żołnierzach wyklętych na długie lata Polska zapomniała. Wiele rządów już po 1989 roku nie zrobiło nic, lub zrobiło niewiele, aby przywrócić honor tym tysiącom zamordowanych, spoczywających w bezimiennych mogiłach. Spadkobiercy poprzedniego ustroju dzisiaj wymownie milczą, choć jeszcze niedawno publicznie udowadniali, że „Inka”, „Zagończyk”, czy „Łupaszka” byli zwykłymi bandytami i zdrajcami, których spotkała zasłużona kara. Milczą dzisiaj także ci, którzy mimo iż przez lata byli na szczytach władzy, nie zrobili nic, lub wręcz rzucali kłody pod nogi tym, którzy poświęcili swoje życie i karierę, by prawda o bohaterach w końcu ujrzała światło dzienne.

I patrząc na tysiące ludzi, którzy przybyli do Gdańska z biało-czerwonymi flagami, by towarzyszyć w ostatniej drodze i oddać hołd Danucie Siedzikównie i Feliksowi Selmanowiczowi można dziś bez wątpienia powiedzieć: tak, prawda zwyciężyła. A państwo polskie spłaciło ogromny dług wdzięczności za ofiarę, jaką niespełna 18-letnia sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady AK i 42-letni dowódca plutonu ponieśli, walcząc o prawdę. W końcu i my – cała Polska, z jej najwyższymi władzami obecnymi na pogrzebie – możemy powtórzyć za młodą „Inką”, że zachowaliśmy się jak trzeba.