Najpierw przez długie lata wszyscy bili na alarm, że prawo jest surowe, jak to możliwe, że osoba, która posadziła drzewo, nie może go bez zgody urzędnika wyciąć.
Wszyscy też drżeli, że jak po cichu wytną drzewo, to zawsze znajdzie się „życzliwy", który szepnie słówko, gdzie trzeba, i kłopoty murowane. Kary za nielegalną wycinkę były bowiem horrendalnie wysokie.
Teraz mamy, cośmy chcieli. Możemy ciąć na prywatnych posesjach od świtu do nocy i żaden „życzliwy" nam już nie podskoczy. I co się okazuje? Otóż żadne skrajności nie są dobre.
Choć większość z nas wycina z głową, to zawsze znajdzie się cwańszy od innych, który skorzysta, bo wolno.