Gdy pada nazwa Phantom, Ghost czy Wraith, wiadomo, że za chwilę pojawi się słowo „król", „szejk" lub „milioner". Inżynierowie Rolls-Royce'a mogą bez końca opowiadać o tapicerce ze skóry specjalnie hodowanych byków (krowy mają rozstępy), zamówieniu na lakier w kolorze kwiatu lawendy czy siedzeniach z ręcznie malowanego jedwabiu. Przeczytacie też o człowieku, który własnoręcznie pędzelkiem maluje linię z boku karoserii. Jest też człowiek, który poleruje portyk Panteonu tam, gdzie zwykłe auta mają atrapę chłodnicy. Tak się tworzy legendę. Ale jak rolls-royce jeździ?
Jeszcze niedawno przedstawiciele firmy zapytani o szczegóły techniczne nabierali wody w usta. Silnik? „Adekwatny". Osiągi? „Wystarczające". Ale te czasy to już przeszłość. Teraz inżynierowie przekonują, że rolls to samochód, którym można po prostu pojeździć, a parametrami wręcz się chwalą. I namawiają do spróbowania.
Przede mną ogromna kierownica, która z powodzeniem mogłaby służyć za koło sterowe na mniejszym jachcie, i długa maska zakończona figurką Spirit of Ecstasy (można ją elektrycznie chować). Do zmiany trybów pracy automatycznej ośmiobiegowej skrzyni służy niewielka manetka w miejscu, gdzie zwykle jest dźwigienka wycieraczek. Łopatki przy kierownicy? „Rolls-Royce to nie jest samochód sportowy" – mówi mi Andy, instruktor szoferów. To może chociaż sportowy tryb pracy skrzyni? „W rolls-royce'ach nie ma sportowego trybu jazdy" – uśmiecha się instruktor. „Ale jest tryb dynamiczny".
Pod długą maską „mojego" ghosta kryje się prawdziwe monstrum – V12 o pojemności 6,6 litra z dwiema turbosprężarkami. Efekt jest porażający: 570 koni mechanicznych mocy i moment obrotowy blisko 800 Nm. A wszystko to jest dostarczane w sposób godny dżentelmena – delikatnie, ale zdecydowanie. Ważąca 2,5 tony limuzyna rozpędza się do setki w 5 sekund i bez trudu osiąga licznikowe 250 kilometrów na godzinę. I robi to w wielkim stylu. „Puść kierownicę i zacznij hamować" – mówi mi Andy. Posłusznie podnoszę ręce i mocno wciskam pedał – ghost utrzymuje kierunek, jakbyśmy jechali 40 na godzinę. Hamujemy aż do zatrzymania. „Na końcu było lekkie szarpnięcie. Nie zdałbyś egzaminu na szofera" – słyszę.
We wnętrzu trudno znaleźć jakiekolwiek elementy, które nie są pokryte skórą, drewnem, ewentualnie chromem (oprócz przycisków). Niektóre (m.in. system multimedialny) przeniesiono z BMW. Są też rozwiązania, które firma pozostawiła zapewne z sentymentu – bo innego wyjaśnienia nie ma. Jak sterowanie dyszami nawiewu przez wyciąganie dźwigienek. Albo cały system klimatyzacji z obracanymi niebiesko-czerwonymi kółkami i regulacją siły nadmuchu – równie nowoczesny i ergonomiczny jak angielska łazienka.