Problemy reprywatyzacyjne, nie tylko te warszawskie, to prawdziwe przekleństwo. Nikt nie wie, jaka jest obecnie ich skala. Wyrywkowe liczby, które podaje się oficjalnie, są porażające.
Od 2001 r. Ministerstwo Skarbu wypłaciło już z funduszu reprywatyzacyjnego 2,2 mld zł. W samej Warszawie trwa obecnie ponad 3,5 tys. postępowań o zwrot nieruchomości, z tego 118 dotyczy gruntów pod szkołami, żłobkami i przedszkolami. Koszt ponad 3,8 tys. toczących się postępowań o odszkodowania szacowany jest na miliardy złotych. Tylko w latach 2014–2015 na realizację roszczeń dekretowych Warszawa dostała od Ministerstwa Skarbu z funduszu reprywatyzacyjnego 720 mln zł. Stowarzyszenia dawnych właścicieli szacują, że wartość roszczeń może wynieść co najmniej 70 mld zł.
Według ekspertów patologia w reprywatyzacji nie jest jednak tak duża. Ich zdaniem wynosi zaledwie kilka procent wszystkich roszczeń. W Warszawie to m.in. przejmowanie nieruchomości przez kuratora. W Krakowie oszuści podszywali się pod spadkobierców. Z kolei w Katowicach doszło do reaktywacji przedwojennej spółki Gische, do której należała znaczna część tego miasta. Takie sprawy potrafią trwać i 20 lat. Nie zawsze też są przejrzyste.
Droga przez mękę
– Do 2008 r. praktycznie nikomu nie udało się odzyskać pałacu czy dworu – mówi adwokat Maciej Obrębski. – Po tej dacie to się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Myślę, że pojawiło się odgórne przyzwolenie na zwrot, bo taki niszczejący pałac to problem dla państwa czy gminy. Na zwrot nie ma szansy, gdy pałac trafił już wcześniej w prywatne ręce.
Na przykład pałac w Podzamczu został zwrócony rodzinie Zamoyskich, pałac w Pełkiniach-Wygarkach odzyskali Czartoryscy, a w Gardzienicach – Rzewuscy. Na mocy ugody potomkowie Aleksandra Zamoyskiego dostali 17 mln zł w zamian za zrzeczenie się roszczeń do pałacu w Kozłówce, w którym mieści się Muzeum Socrealizmu.