Kilka lat temu, podczas festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty Roman Gutek zorganizował retrospektywę twórczości żanussiego. Dla młodych widzów to było zaskoczenie i odkrycie. Filmy sprzed czterdziestu lat obroniły się przed upływem czasu. Ten fenomen powtórzył się i teraz, w Krakowie, gdzie młodzi widzowie szczelnie wypełnili salę w Pawilonie Czapskiego w Muzeum Narodowym.
— Bałem się tego filmu: trzęsąca się kamera i dwóch gadających facetów — powiedział mi kiedyś Krzysztof Zanussi.
A przecież „Barwy ochronne” stały się jednym z najważniejszych tytułów kina moralnego niepokoju. Sam Zanussi traktował je przede wszystkim jako dyskurs o kulturze i naturze, ale widzowie odbierali jego film głównie jako komentarz do rzeczywistości za oknem. Przeżarte układami, zdemoralizowane środowisko naukowe i świat pełen konformizmu i hipokryzji, w którym młody idealista skazany jest na klęskę, stały się metaforą polskiego społeczeństwa z połowy lat siedemdziesiątych.
W Krakowie Krzysztof Zanussi wspominał okres zdjęć do tego filmu: współpracę ze Zbigniewem Zapasiewiczem, szalone, zwłaszcza na tamten czas, tempo pracy.
Zaskoczył publiczność ujawniając, że choć często na planie pozwala sobie na improwizację, w „Barwach ochronnych” aktorzy trzymali się mocno scenariusza i napisanych dialogów. Nie można było sobie pozwolić na ryzyko, chodziło o celne riposty i puenty.