Bogumiła Berdychowska: Ukraińcy trzymali kciuki za Solidarność

Bogumiła Berdychowska o spotkaniach z Jerzym Giedroyciem i relacjach polsko-ukraińskich.

Aktualizacja: 02.12.2016 06:06 Publikacja: 01.12.2016 18:59

Bogumiła Berdychowska: Ukraińcy trzymali kciuki za Solidarność

Foto: Fotorzepa

Rzeczpospolita: Opracowała pani książkę „Jerzy Giedroyc. Emigracja ukraińska. Listy 1950–1982". Jakie były pani spotkania z Redaktorem?

Bogumiła Berdychowska: Miałam szczęście, że kiedy po raz pierwszy pojechałam do Maisons-Laffitte, redaktor Giedroyc był w dobrej kondycji, a już wcześniej mieliśmy kontakt listowny. Na podstawie publikacji w „Kulturze" nabrałam przekonania, że prowadził bogatą korespondencję z przedstawicielami ukraińskiej emigracji, i zaproponowałam, że się nią zajmę. To było w latach 90., gdy Czytelnik wydawał kolejne tomy listów Redaktora i mogliśmy dodać do nich kolejną, ukraińską pozycję. Na początku Giedroyc odparł, że ma wiele wydawniczych planów, co znaczyło de facto, że są pilniejsze sprawy. Ironia losu polega na tym, że większość planów, o których mówił, nie została zrealizowana, tymczasem tom zaproponowany przeze mnie ukazał się w 2004 roku...

Co Jerzy Giedroyc pisał w korespondencji na temat Ukrainy?

Trzeba ją czytać równolegle z opracowaną przeze mnie publicystyką paryskiej „Kultury" i „Zeszytów Historycznych", wydaną w tym roku przez Instytut Książki w tomie „Zamiłowanie do spraw beznadziejnych. Ukraina w »Kulturze« 1947–2000". Giedroyc jeszcze w czasach ZSRR podkreślał, że ani Polska, ani Ukraina nie są w stanie wyzwolić się spod dominacji sowieckiej samodzielnie. Do osiągnięcia tego celu potrzebna jest solidarna współpraca wszystkich narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Jednocześnie kluczową rolę w tym planie grała normalizacja stosunków polsko-ukraińskich – ze względu na wielkość krajów i potencjał demograficzny.

W powikłanych relacjach Polaków z Litwinami i Ukraińcami ważniejsze były te ostatnie?

Z pełnym szacunkiem dla Litwy, nie miała ona tak ważnego geopolitycznego znaczenia dla Związku Radzieckiego i historii Rosji. Tymczasem Rosjanie, także z obecnego obozu rządzącego, przyznają, że mocarstwowa pozycja Rosji w Europie jest bez Ukrainy mocno osłabiona lub wręcz utracona. Stąd wyjątkowe znaczenie w strategii paryskiej „Kultury" miało działanie na rzecz normalizacji relacji polsko-ukraińskich. Podkreślam słowo „normalizacja", bo Redaktor nie był człowiekiem sentymentalnym. Nie mówił o pojednaniu, tylko właśnie o normalizacji. To był cel mniejszy, skromniejszy, ale trzymający się realiów.

Poczynając od rządu Tadeusza Mazowieckiego, czyli od 1989 roku, kierowała pani przez pięć lat Biurem do spraw Mniejszości Narodowych w Ministerstwie Kultury. Jak do tego doszło?

To się zaczęło jeszcze w podziemiu. Sprawami Ukraińców w Polsce zajęłam się jeszcze podczas studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie z grupą studentów ukraińskiego pochodzenia organizowaliśmy w latach 80. Tygodnie Kultury Ukraińskiej. Potem staraliśmy się zainteresować sprawami mniejszości Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Udało się to również dzięki zaangażowaniu Jacka Kuronia. Przed obradami Okrągłego Stołu działała komisja zajmująca się sprawami mniejszości narodowych, której przewodniczył Marek Edelman. A gdy doszło do wyborów 4 czerwca 1989 r., profesor Włodzimierz Mokry, polski Ukrainiec, został kandydatem do Sejmu z ramienia Solidarności z okręgu Choszczno w ówczesnym województwie gorzowskim. Pracowałam przy jego kampanii wyborczej, a potem zaczęłam pracę w Ministerstwie Kultury, którym kierowała minister Izabella Cywińska. Zwyciężyła bowiem koncepcja, że demokratyczne państwo polskie musi odejść od powierzania spraw mniejszości Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Wówczas kojarzyło się to wyjątkowo źle. Czas po 1989 roku był bardzo ważny. Udało nam się zbudować zręby cywilizowanych relacji między państwem, administracją publiczną a społecznościami mniejszościowymi.

Pamięta pani pierwszy impuls kierujący pani zainteresowanie w stronę Ukrainy?

Niezwykle ważny był dla mnie poeta Wasyl Stus, dysydent i według mnie najważniejszy powojenny poeta ukraiński. Zmarł w łagrze już w okresie pieriestrojki, w 1985 roku, po 14 latach uwięzienia. Tuż po śmierci ukazał się jego dziennik „Z obozowego zeszytu", gdzie zapisał spostrzeżenia na temat Polski z lat 1980–1981. Był wielkim entuzjastą Solidarności i uważał, że poradzimy sobie ze stanem wojennym. Byłam zaskoczona, że ktoś w Kijowie, który wówczas był kompletnie odcięty od świata, uważnie śledził polskie losy i trzymał za nas kciuki.

Co teraz jest najważniejsze w relacjach polsko-ukraińskich?

Nie możemy zmarnować dorobku, jaki wypracowaliśmy przez okres niepodległości. Ostatnie 25 lat to najlepszy czas w naszych relacjach. Najpierw my, a potem Ukraińcy odzyskali podmiotowość. Giedroyc był zachwycony tym, że Rzeczpospolita jako pierwsze państwo na świecie uznała niepodległą Ukrainę. Pisał do Bohdana Osadczuka, że polski rząd tym razem nie zaspał gruszek w popiele. Minione ćwierćwiecze pokazało, że mimo problemów nasze relacje są dobre. Wspieramy się. Nie możemy tego zmarnować.

Jakie są reperkusje filmu „Wołyń"?

Na to pytanie będzie można odpowiedzieć dopiero za jakiś czas. Dzisiaj wiadomo, że nie spełniły się najgorsze scenariusze, natomiast nie wiemy, jak ten film wpłynął na sympatie Polaków do Ukraińców – to mogą pokazać dopiero badania opinii publicznej, które pewnie za jakiś czas się pojawią. Mam nadzieję, że wyniki nie będą dramatyczne.

Nagrodę im. Giedroycia otrzymała pani z ukraińskim laureatem Myrosławem Marynowyczem.

Czuję się tym zaszczycona, ponieważ prof. Marynowycz od lat jest zaangażowany w polsko-ukraiński dialog. Chcę podkreślić jego rolę w przełamaniu impasu wokół Cmentarza Orląt Lwowskich. Gdy prezydent Aleksander Kwaśniewski odwołał wizytę w Lwowie, między innymi dzięki prof. Marynowyczowi doszło do spotkania intelektualistów polskich i ukraińskich na Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie we Lwowie, a potem do modlitwy na Cmentarzu Orląt Lwowskim i przed pomnikiem Ukraińskiej Galicyjskiej Armii. Spotkaliśmy się tam, bo uważaliśmy, że relacje polsko-ukraińskie są na tyle ważne, że nie można ich zostawiać tylko politykom. Również dziś tak uważam.

Sylwetka

Rzeczpospolita: Opracowała pani książkę „Jerzy Giedroyc. Emigracja ukraińska. Listy 1950–1982". Jakie były pani spotkania z Redaktorem?

Bogumiła Berdychowska: Miałam szczęście, że kiedy po raz pierwszy pojechałam do Maisons-Laffitte, redaktor Giedroyc był w dobrej kondycji, a już wcześniej mieliśmy kontakt listowny. Na podstawie publikacji w „Kulturze" nabrałam przekonania, że prowadził bogatą korespondencję z przedstawicielami ukraińskiej emigracji, i zaproponowałam, że się nią zajmę. To było w latach 90., gdy Czytelnik wydawał kolejne tomy listów Redaktora i mogliśmy dodać do nich kolejną, ukraińską pozycję. Na początku Giedroyc odparł, że ma wiele wydawniczych planów, co znaczyło de facto, że są pilniejsze sprawy. Ironia losu polega na tym, że większość planów, o których mówił, nie została zrealizowana, tymczasem tom zaproponowany przeze mnie ukazał się w 2004 roku...

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej