Rz: Gdyby żył Jerzy Giedroyc, jaką miałby opinię na temat sytuacji w Europie Środkowo-Wschodniej?
Tomas Venclova: Byłby zaniepokojony problemem uchodźców i granic Ukrainy. Nie uradowałyby go zmiany w Rosji związane z narastaniem nacjonalizmów. Ale przecież dzieje się to nie tylko w Rosji, ale również w Turcji, na Węgrzech, a ostatnio w Polsce. Miałby o czym mówić i pisać.
A jak oceniłby relacje polsko-litewskie w ostatnim ćwierćwieczu?
Najpierw słowo o samym Giedroyciu, który uważał się w pewnym sensie za Litwina. Nawet może bardziej za Litwina niż za Polaka, tak jak Czesław Miłosz. Chodzi o specyficzną formację ludzi, mówiących po polsku i przywiązanych do dziedzictwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Mówimy o ludziach pochodzących z terenów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, czujących się jego duchowymi spadkobiercami i mających litewskich przodków. Jak wiadomo, nazwisko Giedroyc po polsku nie niesie jakiegoś znaczenia, tymczasem po litewsku znaczy „jasny" – „wielmożny". Giedraitis. Dodajmy, że w sprawie konfliktów polsko-litewskich pan Jerzy stawał raczej po stronie Litwy. Ale nie wiem, jak by to było teraz, ponieważ w obecnej sytuacji Litwa znajduje się pod wpływem złej lekcji historycznej. Chodzi o to, że przez niektóre ośrodki polityczne jest podtrzymywana mentalność z czasów międzywojennych, a przecież czasy są całkiem inne: mamy inne granice i inną sytuację, choć mniej więcej tego samego przeciwnika. Od lekcji międzywojennej trzeba odejść. Niestety, bardzo wpływowe siły polityczne na Litwie tego nie chcą. Moim zdaniem to wielki błąd. I nie jest to zgodne ani z litewską, ani z polską racją stanu.
Czy uważa pan, że jest możliwe przezwyciężenie animozji?