Rolling Stones wydali nową płytę

Na płycie „Blue & Lonesome" legendarny zespół powrócił w wielkim stylu do bluesowych korzeni.

Aktualizacja: 02.12.2016 06:05 Publikacja: 30.11.2016 18:11

Najstarszy rockowy zespół świata – liczą razem 290 lat. Sprzedali 250 mln albumów. Pobili rekord fre

Najstarszy rockowy zespół świata – liczą razem 290 lat. Sprzedali 250 mln albumów. Pobili rekord frekwencji – 1,5 mln widzów w Rio na Copacabanie. Majątek Jaggera ocenia się na 360 mln dolarów, zaś Keitha Richardsa – na 340 mln.

Foto: Universal

Tych wszystkich, którzy czują się zawiedzeni, że 11 lat po premierze ostatniego studyjnego albumu „The Bigger Bang" zamiast zapowiadanych premierowych kompozycji Stonesi proponują klasyczne bluesy, powinna ucieszyć wiadomość, że album zbliżył ponownie Micka Jaggera i Keitha Richardsa.

Świadczy o tym koncertowy film „Ole Ole Ole", który możemy właśnie oglądać w kinach. Wspaniała jest scena, gdy Mick i Keith siedzą razem w garderobie i wykonują „Honky Town Woman". Dlaczego? Bo od 2010 roku, gdy ukazała się autobiografia Richardsa, w której bezceremonialnie napisał o życiu seksualnym Micka i jego gwiazdorstwie – panowie byli pokłóceni. Fani zamiast świętować pięć dekad grupy na scenie, drżeli o to, czy zespół się nie rozpadnie. Dziś mogą krzyczeć „Ole, ole, ole!".

– Kocham gościa – powiedział Keith magazynowi „Rolling Stone". – To nie znaczy, że już nigdy mnie nie wkurzy, co musi być jednak incydentalne, bo przecież 89 procent naszej znajomości wiązało się z absolutnym porozumieniem. Czym zresztą byliby Stonesi bez napięć? Perfekcyjną maszyną z mdławą produkcją! Niesamowite jest to, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, obaj żyjemy.

I tym razem Keith nie mógł sobie darować lekkiej złośliwości: – Świętuję życie Micka. Przecież zawsze jest pięć miesięcy starszy ode mnie! – dodał.

Cudze bluesy

„Blue & Lonesome" to pierwszy album Stonesów w całości wypełniony cudzymi klasykami, jednocześnie nawiązanie do debiutanckiej płyty z 1964 roku, gdzie tylko jedna piosenka była ich autorstwa. Rok później grupa umieściła na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów „Little Red Rooster" Howlina Wolfa. To jedyny chicagowski standard, który zaznał tak wielkiej sławy.

– To była piosenka nagrana z miłości do bluesa, na który się nawróciliśmy - powiedział Jagger.

Zaczynali od klasyków bluesa, kopiując ich utwory, nawet je sobie przywłaszczając. Muddy Waters, autor „Rollin' Stones", powiedział: – Ukradli mi nazwę, ale dali mojemu imieniu sławę.

– Nie myślałem o tym, jakiego koloru są bluesmani. Poza tym jestem czarny jak as pik – komentował Richards.

– Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: pomogliśmy bluesowi czy przeszkodziliśmy? – mówi Jagger.

Stonesi, będąc najsłynniejszym i najdłużej działającym zespołem rockowym świata, oddali nową płytą hołd amerykańskim bluesmanom, wśród których są ich nauczyciele: Jimmy Reed, Willie Dixon, Eddie Taylor, Little Walter. Tylko jedna z kompozycji powstała po 1961 roku, spora część jest z lat 50., a więc z czasów, gdy Jagger i Richards dorastali. Wtedy były to nowości. Dziś są nimi na powrót.

Rejstracja w trzy dni

Historia zatoczyła koło, zaś muzyka pełni rolę eliksiru młodości. Można powiedzieć, że Stonesom udało się to, co w dłuższej perspektywie nie było możliwe dla Fausta: muzyka daje im nieśmiertelność. Kiedy słucha się „I Gotta Go" i „Hate to See You Go", trudno nie pomyśleć, że muzycy grają tak, jakby mieli po 17 lat i był właśnie 1960 rok. Tymczasem łączny wiek kwartetu wynosi 290 lat. Trudno nie mówić o cudzie. Ale nic dziwnego. Wehikułem czasu okazało się należące do Marka Knopflera British Grove Studios – położone nie dalej niż rzut kamieniem od Richmond, gdzie Stonesi zaczynali w klubach i pubach. Teraz rozstawili w studiu mikrofony i w trzy dni zarejestrowali piosenki, nie dokładając nic do oryginalnego zapisu: chodziło o spontaniczność. „Płyta zrobiła się sama" – mówi Richards.

Jedną z najstarszych piosenek, z 1949 roku, jest kompozycja tytułowa Memphis Slima, znanego również ze standardu „Every Day I Have The Blues". Stonesi grają dostojnie i dramatycznie. To wzruszający bluesowy lament. Najstarsza jest kompozycja „Ride' Em On Down". W 1937 roku skomponował ją Bukka White. Najbardziej Stonesi celebrują „Little Rain". Zaczynają powoli, kumulując napięcie w gitarowym akordzie.

Płytę otwiera znany z pierwszego singla blues „Just Your Fool" z porywającą partią harmonijki ustnej Micka Jaggera. To niejedyna taka siarczysta solówka Jaggera na płycie. Gra aż furczy.

Clapton zszokowany

Stonesów wspomagał Eric Clapton. Tak się złożyło, że miksował obok swoją ostatnią płytę.

– Wsadził głowę do studia i zareagował tak, jak zareagowałby każdy fan na świecie: był zszokowany widokiem nagrywających Stonesów – mówi producent Don Was.

Clapton zrezygnował z gry na swoim Fenderze i pożyczył Gibsona od Richardsa, by osiągnąć tłustszy ton, z jakiego słynął w czasach Bluesbreakers. „Everybody Knows About My Good Thing" jest przykładem na to, że Stonesi są bardziej bluesowi od klasyków. Odarli oryginał z pozłoty partii instrumentów dętych i zaproponowali wersję opartą wyłącznie na gitarach. Clapton gra solówkę od początku, leniwie, lecz błyskotliwie, dialogując ze śpiewem Jaggera.

Na finał płyty grupa wybrała „I Can't Quit You Baby" i świadczy to o jej odwadze, bo z całym szacunkiem dla osiągnięć Jaggera i Richardsa najsłynniejszą wersję szlagieru Willie Dixona znamy z wykonania Led Zeppelin. Dlatego Stonesi z Claptonem poszli swoją drogą. Eric nie ściga się z Jimmym Page'em w melodramatycznych interpretacjach. Gra bez nadekspresji, zaś Jagger śpiewa o kobiecie, która zdemolowała życie głównego bohatera, ze spokojem. Zgodnie ze słowami, że rzucić swojej femme fatale nie da rady. Fani Stonesów mają ze swoją ulubioną grupą chyba podobnie.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: j.cieslak@rp.pl

Tych wszystkich, którzy czują się zawiedzeni, że 11 lat po premierze ostatniego studyjnego albumu „The Bigger Bang" zamiast zapowiadanych premierowych kompozycji Stonesi proponują klasyczne bluesy, powinna ucieszyć wiadomość, że album zbliżył ponownie Micka Jaggera i Keitha Richardsa.

Świadczy o tym koncertowy film „Ole Ole Ole", który możemy właśnie oglądać w kinach. Wspaniała jest scena, gdy Mick i Keith siedzą razem w garderobie i wykonują „Honky Town Woman". Dlaczego? Bo od 2010 roku, gdy ukazała się autobiografia Richardsa, w której bezceremonialnie napisał o życiu seksualnym Micka i jego gwiazdorstwie – panowie byli pokłóceni. Fani zamiast świętować pięć dekad grupy na scenie, drżeli o to, czy zespół się nie rozpadnie. Dziś mogą krzyczeć „Ole, ole, ole!".

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”