Tych wszystkich, którzy czują się zawiedzeni, że 11 lat po premierze ostatniego studyjnego albumu „The Bigger Bang" zamiast zapowiadanych premierowych kompozycji Stonesi proponują klasyczne bluesy, powinna ucieszyć wiadomość, że album zbliżył ponownie Micka Jaggera i Keitha Richardsa.
Świadczy o tym koncertowy film „Ole Ole Ole", który możemy właśnie oglądać w kinach. Wspaniała jest scena, gdy Mick i Keith siedzą razem w garderobie i wykonują „Honky Town Woman". Dlaczego? Bo od 2010 roku, gdy ukazała się autobiografia Richardsa, w której bezceremonialnie napisał o życiu seksualnym Micka i jego gwiazdorstwie – panowie byli pokłóceni. Fani zamiast świętować pięć dekad grupy na scenie, drżeli o to, czy zespół się nie rozpadnie. Dziś mogą krzyczeć „Ole, ole, ole!".
– Kocham gościa – powiedział Keith magazynowi „Rolling Stone". – To nie znaczy, że już nigdy mnie nie wkurzy, co musi być jednak incydentalne, bo przecież 89 procent naszej znajomości wiązało się z absolutnym porozumieniem. Czym zresztą byliby Stonesi bez napięć? Perfekcyjną maszyną z mdławą produkcją! Niesamowite jest to, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, obaj żyjemy.
I tym razem Keith nie mógł sobie darować lekkiej złośliwości: – Świętuję życie Micka. Przecież zawsze jest pięć miesięcy starszy ode mnie! – dodał.
Cudze bluesy
„Blue & Lonesome" to pierwszy album Stonesów w całości wypełniony cudzymi klasykami, jednocześnie nawiązanie do debiutanckiej płyty z 1964 roku, gdzie tylko jedna piosenka była ich autorstwa. Rok później grupa umieściła na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów „Little Red Rooster" Howlina Wolfa. To jedyny chicagowski standard, który zaznał tak wielkiej sławy.