Prezydent muzyki elektro

Jean-Michel Jarre opowiada Jackowi Cieślakowi o albumie z gwiazdorskimi duetami.

Publikacja: 22.10.2015 21:06

Foto: materiały prasowe

Rz: „Faust w literaturze i muzyce" – to był temat pana pracy magisterskiej. Patrząc na pana, rocznik 1948, jestem przekonany, że młodzieńczy wygląd oraz aktywność mogą łączyć się z jakimś cyrografem.

Jean-Michel Jarre: Przejrzał pan mnie na wskroś, teraz nie ma już sensu niczego ukrywać! Na początku kariery podpisałem cyrograf, ale pewnego dnia przyjdzie mi zapłacić za młodzieńczą wenę. A już serio: nowy album nie bez powodu nazywa się „The Time Machine". Konserwuje mnie muzyka.

Czy to prawda, że zaczął pan myśleć o płycie po spotkaniu z Davidem Lynchem?

Prawda. Album jest owocem pomysłu na moje spotkania z artystami, których cenię za to, że mając wpływ na rozwój muzyki elektronicznej, byli inspiracją również dla mnie. Wśród nich ważne miejsce zajmuje David Lynch – oprócz tego, że reżyseruje, jest muzykiem. Jeśli przypomnimy sobie jego filmy „Twin Peaks", „Zagubiona autostrada", zdamy sobie sprawę, że każdy z nich jest perfekcyjnym soundtrackiem. Nastrój jego thrillerów kreuje nie obraz, lecz dźwięk właśnie. Na początku „Blue Velvet" kamera wjeżdża do ucha. Dla mnie jest to metafora muzyki organicznej, jedynej, która ma dla mnie sens. Człowiek jest muzyką i świat jest muzyką.

Jak zgromadził pan wielką grupę gwiazd?

To był wynik fantazji na temat „co możemy zrobić razem podczas osobistego spotkania i grania". Ten album nie zawiera tak zwanych featuringów, które polegają na tym, że można mieć każdego na płycie, nie widząc się w studio, nie rozmawiając, a jedynie porozumiewając się przez menedżerów, internet i komputery. Tworzę muzykę elektroniczną, ale, jak powiedziałem, organiczną. Najważniejsze jest spotkanie ludzi. Dlatego widziałem się z każdym ze współpracowników. Różne to były spotkania. Krótsze i kilkudniowe, ale zawsze mieliśmy okazję się poznać i zaprzyjaźnić.

Preferował pan nagrania instrumentalne, które są pożywką dla wyobraźni. Teraz prawie każdy utwór ma swój motyw wokalny, słowny. Wpływał pan na treść?

Zaskoczę może pana, ale wielu wokalistów posługuje się swoim głosem tak, jakby to był instrument. Dla Moby'ego i Air'a najważniejsze jest brzmienie. Dotyczy to również słów, które układają się w muzyczne pasaże. Głos jest najbardziej organicznym instrumentem, bo przynależy do ludzkiego ciała.

Rockowa energia Pete'a Townshenda z The Who przywołuje pana rockowe początki z lat 60., o których mało kto pamięta. Nagra pan rockową płytę?

Rock and roll jest etnicznie anglosaską, głównie amerykańską muzyką, która podbiła świat. Myślę, że Europa ma inne korzenie, a na pewno ja. Mam na myśli muzykę klasyczną. To, co robi jednak Pete Townshend od początku swojej obecności w The Who, jest imponujące. W jego śpiewie jest wielka siła, która w zestawieniu z muzyką elektroniczną tworzy wybuchową mieszankę.

Na finał mamy duet z chińskim pianistą Lang Langiem. Zdarza się panu grać na fortepianie?

Oczywiście, mam takie bezkrytyczne chwile, ale błagam, proszę mnie nie porównywać z wirtuozem, jakim jest Lang Lang. On funkcjonuje na innej muzycznej planecie. W spotkaniu z nim najważniejsze było dla mnie marzenie powrotu do dzieciństwa, kiedy sam ćwiczyłem na fortepianie, często buntując się przeciwko temu. W przypadku tej kompozycji naprawdę można mówić o maszynie czasu, bo przeniosłem się do przeszłości. Muzyka to umożliwia. Zależało mi też na zasypaniu podziałów między klasyką i elektroniką.

Dlaczego nie ma duetu z Daft Pank, pana rodakami, dla których jest pan muzycznym ojcem chrzestnym?

Spotykając się z wieloma artystami, pracowałem nad albumem cztery lata, co zbiegło się z zajęciami kolegów z Daft Pank, którzy pracowali nad „Random Access Memories". Bardzo ich szanuję, ale mój album jest podróżą do korzeni muzyki elektronicznej, tymczasem oni wybrali się w podróż do źródeł disco. Oczywiście, wciąż stanowimy francuską muzyczną rodzinę, choć jeśli chodzi o pokolenie Daft Pank, to bliżej mi do Air.

Te zespoły wracają do generacji pierwszych instrumentów elektronicznych, jakich używał pan na początku kariery. Ma pan je jeszcze?

Na szczęście tak. Ich wartość wzrasta i stają się legendą muzyki. To bardzo ważne dla naszej tożsamości. To są elektroniczne stradivariusy, dzięki którym czujemy się lepiej na tle jazzmanów, bluesmanów, rockmanów. My też mamy już swoją prehistorię. Niezbyt odległą, ale jednak.

Panie prezydencie Jarre, prezydencie CISAC, światowego stowarzyszenia kompozytorów, jakie są pana codzienne obowiązki?

Zgodziłem się przyjąć ten urząd, ponieważ muzyka elektroniczna jak żadna inna jest połączona z nowymi mediami i nowymi kanałami dystrybucji nagrań. Ale mam też nadzieję odzyskać jak najwięcej z tego, co straciliśmy jako twórcy. Kiedy smartfony zastąpiły adaptery i CD, każdego stać na nieograniczony dostęp do nagrań, często pirackich. Paradoks naszych czasów polega na tym, że owoce pracy kompozytorów warte są miliardy, tymczasem my dostajemy na pizzę. Chcę odzyskać nowe technologie dla twórców.

Podtytuł albumu sugeruje, że będę następne części.

Druga ukaże się w kwietniu 2016 roku. Usłyszycie na niej, jak gramy na elektronicznych instrumentach z Davidem Lynchem.

Rz: „Faust w literaturze i muzyce" – to był temat pana pracy magisterskiej. Patrząc na pana, rocznik 1948, jestem przekonany, że młodzieńczy wygląd oraz aktywność mogą łączyć się z jakimś cyrografem.

Jean-Michel Jarre: Przejrzał pan mnie na wskroś, teraz nie ma już sensu niczego ukrywać! Na początku kariery podpisałem cyrograf, ale pewnego dnia przyjdzie mi zapłacić za młodzieńczą wenę. A już serio: nowy album nie bez powodu nazywa się „The Time Machine". Konserwuje mnie muzyka.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV