Rzeczpospolita: O tytułowych dronach jest coraz głośniej, jeden z nich przeleciał niedawno nad siedzibą rządu. Czuje się pan podglądany, monitorowany, inwigilowany?
Fisz: Nie, ale na pewno zastanawiam się nad dopuszczalnymi granicami tych procesów, które mają służyć naszemu bezpieczeństwu, tymczasem dzieją się już sferze, gdzie naruszana jest nasza intymność i wolność. Generalnie towarzyszyło nam pytanie: w jakim świecie będą żyć nasze dzieci? Jaka będzie ich przyszłość związana z nowymi technologiami? Zdajemy sobie przecież sprawę, że nadmierne używanie elektronicznych gadżetów prowadzi do uzależnień i łączy się z neurozami. Przeczytałem o nich już chyba wszystko, dlatego zastanawiam się nad tym, jak bardzo neurotyczny świat sobie fundujemy. Jednocześnie myślę o przyszłości, bo wydawało nam się, że jesteśmy pierwszym pokoleniem, które żyje w wolnym świecie, niezagrożonym wojną. Tymczasem robi się niebezpiecznie i nie wiadomo, co będzie dalej.
Płyta zaczyna się od podwójnej inwokacji skierowanej z jednej strony do polityka, który powinien zadbać o przyszłość swojego kraju, czego jednak nie robi, z drugiej zaś do młodego człowieka, na którego spada całkowita odpowiedzialność za własny los.
To właśnie jeden z elementów świata nowoczesnych technologii, które miały nas do siebie zbliżyć, tymczasem efekt bywa odwrotny. Mamy do czynienia z komunikatorami zawłaszczającymi komunikację lub też stawiającymi ją ponad ludzkim przekazem, który powinienem być najważniejszy. Mówię o tym, bo sam jestem na te wszystkie sytuacje bardzo podatny. Dlatego kiedy powstawała płyta, wyjechałem z Warszawy, żeby znaleźć się „poza zasięgiem". Jednocześnie przeżywałem to moje odstawienie, zdając sobie sprawę ze swoich uzależnień.
Jak to się dzieje, że wynalazki, o których marzyliśmy w dzieciństwie, obracają się przeciwko nam, jak w historiach o buncie robotów?