Trudno uwierzyć, ale „Eros i Psyche" Ludomira Różyckiego – obok „Króla Rogera" Szymanowskiego i „Diabłów z Loudun" Pendereckiego – należał do najczęściej wystawianych w świecie XX-wiecznych polskich oper. To jednak już przeszłość tego utworu, współcześnie od dawna spoczywającego w archiwach.
Sto lat po prapremierze Opera Narodowa podjęła się konfrontacji „Erosa i Psyche" ze współczesnym widzem, wystawiając całość z dużą starannością. Otrzymaliśmy pięć aktów muzyki, poza paroma fragmentami lirycznymi, utrzymanej na jednym poziomie dynamicznym. Partyturę Różyckiego Grzegorz Nowak z orkiestrą odczytał więcej niż poprawnie, ale nie przekonał nas, iż obcujemy z zapomnianym arcydziełem.
W tej muzyce odnajdziemy echa impresjonizmu czy stylu Richarda Straussa, a nawet miłego dla ucha walczyka. Różycki nie naśladował innych, potrafił operze nadać rys indywidualny, ale „Eros i Psyche" nasycony jest napuszonym romantyzmem, który obcy jest naszej wrażliwości.
Dramat Jerzego Żuławskiego przerobiony na libretto atakuje widza z kolei symboliką, metaforami nie najwyższych lotów oraz historycznymi kostiumami różnych epok. Całość ma pozory intelektualnej głębi, więc jako sztuka teatralna cieszyła się kiedyś powodzeniem, choć Boy-Żeleński twierdził, że to „ulubione jasełka filozoficzne dla dużych dzieci".
Jeśli zatem „Erosa i Psyche" w Operze Narodowej ogląda się z uwagą, jest to zasługą wykonawców oraz reżyserki Barbary Wysockiej, która ów historyczny monument potraktowała z dystansem. Nie mami sztucznym bogactwem pięciu różnych epok, buduje je na oczach publiczności, bo to przygoda filmowa, w których aktorka grająca Psyche pojawia się w różnych opowieściach kinowych.