Nie tylko u nas ma rzeszę fanów, obok Krystiana Zimermana to drugi polski muzyk o najmocniejszej pozycji w świecie. Świadczy o tym choćby fakt, że od 15 lat związany jest kontraktem z ważnymi firmami fonograficznymi – Virgin Classics, a obecnie Warner Music. Nagrał dla nich już tuzin albumów.
Bardzo trudno jednak opisać, jaki jest Piotr Anderszewski. Bywa pełen wątpliwości, ale i zdecydowany w opiniach, zamknięty w sobie i otwarty na świat. Nigdy nie gra utworów, których nie lubi. Włącza do repertuaru muzykę, którą dobrze rozumie i którą chce się dzielić z innymi. To dlatego zrezygnował ze studiów w warszawskiej Akademii Muzycznej tuż przed dyplomem.
– Nie byłem w stanie zagrać czegoś, do czego nie byłem przekonany, na przykład utworów Paderewskiego – tłumaczył potem. – Publiczność natychmiast by to wyczuła. Myślę, że w mojej grze jest pewnego rodzaju szczerość.
Nie oznacza to, że muzyka przychodzi do niego łatwo i zawsze sprawia mu przyjemność. – Ta pojawia się po strasznych mękach – opowiadał kiedyś. – Proces ćwiczenia może czasem jest przyjemny, ale mnie zdarza się to niezmiernie rzadko. Na osiągnięcie zadowalającego rezultatu trzeba sobie zasłużyć ciężką pracą.
Jako dziecko nie cierpiał więc ćwiczeń przy klawiaturze i często oszukiwał ojca, że grał już dwie godziny. Dlaczego więc mimo wszystko został pianistą? Przełom nastąpił, gdy miał 16 lat, po wysłuchaniu „Requiem" Mozarta w kościele św. Krzyża w Warszawie. Wówczas zrozumiał, że istotą muzyki nie jest wcale odtwarzanie nut zapisanych w partyturze.