40 lat temu, 16 sierpnia 1977 roku, umarł Elvis Presley - w związku z rocznicą przypominamy tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus".
Wiadomość o przedwczesnej śmierci Elvisa Presleya nie była zaskoczeniem dla wtajemniczonych. W samym tylko roku 1977 nadworny lekarz króla rock and rolla dr George C. Nichopoulos, zwany dr. Nickiem, przepisał mu 10 tysięcy jednostek pochodnych amfetaminy, barbituranów, środków uspokajających, nasennych i przeczyszczających oraz hormonów. Szczególnie intensywnie recepty wystawiał po odejściu żony Elvisa, Priscilli, w 1971 roku. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia - 16 sierpnia 1977 roku, nad ranem - znaleziono króla martwego w łazience w jego posiadłości Graceland w Memphis. Sekcja zwłok stwierdziła obecność kokainy i barbituranów w organizmie, ale do publicznej wiadomości przekazano, że powodem śmierci Presleya była arytmia serca.
Zdrajca młodzieżowej rewolucji
Od czterech przynajmniej lat, poprzedzających tamten feralny ranek w Graceland, Presley był dla rockowego świata pośmiewiskiem. John Lennon, który niegdyś wypowiedział sławne zdanie: "Przed Elvisem nie było niczego", wiadomość o śmierci swego dawnego idola skwitował cynicznie: "Elvis umarł, kiedy wrócił z wojska". Jak wszyscy, eksbitels czuł się zdradzony i oszukany tym, że po wydaniu ostatniego wielkiego rockandrollowego albumu "Elvis Is Back!" w 1960 roku Presley poświęcił się kręceniu raczej miernych filmów, których soundtracki były zbiorami przypadkowych, zwykle nie najwyższego lotu utworów. Ale rzeczą szczególnie niewybaczalną było, że Elvis zdradził wielką młodzieżową rewolucję lat 50., której stał się symbolem - wraz z aktorami Jamesem Deanem, Marlonem Brando i Montgomerym Cliftem. Opowiedział się po stronie popularnych amerykańskich piosenkarzy w rodzaju Franka Sinatry, Deana Martina i Perry'ego Como. Chciał być lubiany przez wszystkich, co niedwuznacznie sugerował tytuł opublikowanego w 1961 roku bardziej utemperowanego muzycznie albumu "Something for Everybody".
Nieprzyzwoite ruchy bioder
Kontrast między Elvisem z jego telewizyjnego debiutu w programie Stage Show Tommy'ego i Jimmy'ego Dorseya w styczniu 1956 roku a Elvisem o 20 lat starszym, ograniczającym swoją działalność do koncertów w Las Vegas, jest dramatyczny. Pierwsze pojawienie się młodego, pełnego werwy Elvisa na małym ekranie disc jockey z Cleveland Bill Randle zapowiedział jako przełomowe wydarzenie w dziejach telewizji. Rychło potwierdziły to występy wokalisty w prestiżowym Ed Sullivan Show, w których pokazywano go tylko od pasa w górę, by ukryć nieprzyzwoite ruchy bioder, a które przyciągnęły ponad 80 procent widowni, czyli grubo powyżej 50 milionów telewidzów.
Ten drugi Elvis - otyły, w kiczowatych kombinezonach, nafaszerowany chemią i coraz bardziej nieprzewidywalny - był już parodią samego siebie. Potrafił w Las Vegas wjechać na scenę na plecach jednego z członków swej świty, z wypchaną małpą na ramieniu, by odśpiewać jeden ze swych najsłynniejszych przebojów "Love Me Tender" - w wersji zdecydowanie dla dorosłych. Kiedy indziej, zamiast śpiewania, raczył widownię długimi monologami i kiepskimi dowcipami.