Na szczęście w zalewie nijakich kalk pojawił się młody raper, który ma własny pomysł na new school – nową szkołę rapu, i próbuje trochę okiełznać ducha czasów: robić rap modnie, elektronicznie, ale tak jak powinna brzmieć muzyka. Na pytanie: wymień młodego, ale ambitnego hip-hopowca, od teraz do poznańskiego rapera Adiego Nowaka będę dorzucał lubelskiego Gverillę.

Z płytowym debiutem czekał dość długo. Od utworu „808080", którym pokazał się na YouTubie szerszej rapowej publiczności, minęły już dwa lata. A jeszcze wcześniej był wokalistą klasycznie rockowego zespołu Mel Tripson, który był przykładem dobrze zaśpiewanego garażowego grania. To właśnie wyróżnia Gverillę na rapowej scenie: umie śpiewać. Drugą zaletą jest to, że umiejętności wokalne dają mu swobodę poszukiwania ambitnych rozwiązań. Naprawdę można uwierzyć, że ten eksperyment muzyczny do czegoś zmierza. Dokąd poprowadzi go droga rozpoczęta debiutanckim „Elementem"? Zapewne daleko.

„Element" to ambitna zabawa z r'n'b i nowoczesną elektroniką. Gverilla śpiewa i rapuje, ale przewrotnie odżegnuje się od hip-hopu, jakby zmagając się z tą coraz bardziej ciążącą etykietką. Ale to hip-hop z krwi i kości, czarny warsztat wokalny na bitach uznanych producentów. Świetne osiem utworów na początek. Pytanie tylko, czy na następnym albumie Gverilla będzie miał coś ciekawszego do powiedzenia. Bo chociaż zachwyca świeżością, to po kilku odsłuchach wciąż nie pamiętam niczego, co chciał mi opowiedzieć raper.

Gverilla „Element", Revolume, CD 2018

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95