Rod Stewart: Nie myślę o emeryturze

Rod Stewart opowiada Pawłowi Szaniawskiemu o hitach, które ciągle lubi, o Tinie Turner i miłości do futbolu.

Aktualizacja: 15.02.2017 17:49 Publikacja: 15.02.2017 17:05

Rod Stewart: Nie myślę o emeryturze

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: Na czym polega sekret pana sukcesu?

Rod Stewart: W show-biznesie wiele zależy od przypadku, ja najwyraźniej znalazłem się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Ale na pewno miał w tym udział mój głos z charakterystyczna chrypką.

Głos, którego o mało pan nie stracił podczas operacji gardła.

Nie przesadzajmy. Wprawdzie ładnych parę lat temu przeszedłem poważną operację, ale jedyną trwałą zmianą okazało się nieznaczne obniżenie brzmienia. Było to zresztą korzystne, lepiej pasowało do ówczesnego repertuaru [śmiech].

Śpiewał pan w duecie z wieloma sławami, choćby z Arethą Franklin czy Eltonem Johnem. Od kogo nauczył się pan podczas wspólnych nagrań czegoś cennego?

Trudno uwierzyć, ale w większości przypadków nie byłem z owymi artystami w studiu. To dotyczyło zarówno Steviego Wondera, Dolly Parton, Cher. Mamy tak napięte grafiki, że trudno nam spotkać się osobiście. Dzięki odpowiedniej obróbce spotykają się dopiero nasze głosy.

Widziałem jednak pana występy na żywo, choćby z Tiną Turner.

To inna sprawa. Ale á propos Tiny, przyszła obejrzeć jeden z moich występów w Niemczech i próbowałem namówić ją, by wróciła z emerytury na scenę. Niestety, odmówiła. Starałem się ją przekonywać do zmiany zdania, bo wciąż jest wulkanem energii, ale zdecydowała, że nie czuje się już dość pewnie.

A pan myśli o emeryturze?

Nigdy. Pozostawiam to publiczności, na razie na koncerty przychodzą tłumy.

Jest pan pod tym względem certyfikowanym rekordzistą Guinnessa. Co pan myślał, widząc ponad 4 miliony ludzi podczas koncertu na plaży Copacabana?

Mało pamiętam z tego występu. W sylwestra 1994 roku tak potwornie zatrułem się jedzeniem, że miałem wręcz halucynacje. Niewiele brakowało, bym w ogóle nie wyszedł wówczas na scenę.

Z kim chciałby pan spotkać się na scenie?

Z Muddym Watersem, Samem Cookem...

A z żywych?

Świetnie dogaduję się z Michaelem Bublé, chciałbym z nim więcej współpracować.

Który moment w karierze najmocniej wrył się w pamięć?

Ufff, tyle ich było. Ale pamiętam, jakby to było wczoraj, moment, gdy moja piosenka „Maggie May" wdarła się na szczyt listy przebojów. Prowadziłem właśnie samochód, kiedy podano tę informację. Zawróciłem i pojechałem prosto na północny Londyn do moich rodziców, by przekazać im tę wiadomość i podziękować za wsparcie.

„Maggie May" to jeden z hitów, bez których żaden pana koncert nie może się odbyć. Bywa, że ma pan niektórych dość?

Absolutnie nie. Sprawia mi radość sprawianie radości. Oczywiście mam swoje ulubione kawałki, ale miło mi też, że publiczność ma własne zdanie i wciąż podobają się utwory takie jak „Handbags and Gladrags", „Have I Told You Lately [That I Love You]", „Downtown Train", „Angel", „Sailing", „Do Ya Think I'm Sexy", „Tonight's the Night" czy „Rhythm of My Heart".

Jest pan niezwykłe płodnym artystą. Wydał pan już 30 albumów. Czym dwa ostatnie różnią się od poprzednich?

Zarówno „Time", jak i „Another Country" to moje pierwsze autorskie płyty od prawie 20 lat. Sam napisałem na nie trzy czwarte piosenek i sprawiło mi to dużo frajdę.

Kilka miesięcy temu został pan pasowany na rycerza za zasługi dla muzyki i działalność charytatywną. Co pan sam ceni wyżej?

Bezsprzecznie osiągnięcia muzyczne. To one pochłonęły mnie całkowicie na pół wieku, a działalność charytatywna była gdzieś na marginesie, chociaż zawsze starałem się pomagać innym. Muszę powiedzieć, że gdy otrzymałem od księcia Williama tytuł szlachecki, poczułem się spełniony. Umrę jako szczęśliwy człowiek [śmiech].

Ma pan jeszcze jedną wielką pasję – piłkę nożną.

To prawda. Zresztą wiedzą o tym fani, którzy przychodzą na moje koncerty. Mam zwyczaj wykopywać w tłum po kilkadziesiąt piłek, a każda z nich jest przeze mnie opatrzona autografem. Nigdy tego nie zliczyłem, ale od lat 80. musiało się zebrać sporo futbolówek...

Właściwie dlaczego pan to robi?

W ten sposób podkreślam moją miłość do piłki nożnej, w szczególności do drużyny Celtic Glasgow. Ale przede wszystkim to fajny sposób na interakcję z publicznością. Fani zawsze starają się zdobyć taką pamiątkę. I obiecuję, że nie rozczarują się w Krakowie i Gdańsku.

To nie pierwsza pana wizyta w Polsce. Jakie miejsce zrobiło na panu w naszym kraju największe wrażenie?

Niestety, Auschwitz-Birkenau. Trudno uwierzyć, że do takiego bestialstwa doszło raptem parędziesiąt lat temu. To daje do myślenia. Tym bardziej że także teraz świat coraz bardziej wypełnia się barbarzyństwem.

Rzeczpospolita: Na czym polega sekret pana sukcesu?

Rod Stewart: W show-biznesie wiele zależy od przypadku, ja najwyraźniej znalazłem się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Ale na pewno miał w tym udział mój głos z charakterystyczna chrypką.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz