Sługusy władzy
Stonesi odbyli niesamowitą podróż w czasie. W 1967 r. przybyli do Warszawy, rządzonej przez siermiężnego komunistycznego towarzysza Wiesława Gomułkę. W szarej jak on stolicy PRL niewiele mieli do zrobienia, więc pili zmrożoną wódeczkę w podziemnej restauracji Kamieniołomy w Hotelu Europejskim. Ale ich muzyka była piorunująco gorąca, dlatego poza towarzyszami starali się znaleźć na widowni Sali Kongresowej młodzi ludzie. Wielu z nich nie dostało biletu i przeganiały ich z przed Kongresowej zomowcy z Golędzinowa oraz polewaczki.
Minęło 51 lat i Stonesi znowu przyjechali do Warszawy, ponownie zamieszkali w Hotelu Europejskim, który przyjął ich honorowo jako pierwszych gości po długim remoncie. Na PGE Narodowym otworzyli koncert, grając niezwykle mocno „Street Fighting Man”, swoją najbardziej polityczną piosenkę, powstałą na fali zamieszek w 1968 r., opowiadającą o chłopaku, który chce walczyć na ulicach miasta przeciwko władzy. Jagger śpiewał: „Hej, nazywają mnie Niepokojem/Będę krzyczał i wrzeszczał/Zabiję króla i porażę wszystkich jego sługusów”.
Odpowiedź na list polskiego noblisty
Dziś Jagger nie jest być może tak radykalny, jak w 1968 r., ale potrafi razić „króla i sługusów władzy” ironią. Na tle listu Lecha Wałęsa do Stonesów, zwracającego uwagę na niekonstytucyjne zmiany w Sądzie Najwyższym, szyderczo brzmiała uwaga Micka wypowiedziana po polsku: „Polska, co za piękny kraj. Jestem za stary, żeby być sędzią, ale jestem młody, żeby śpiewać”. Tę wypowiedź już cytują światowe media. A potem wokalista dodał po angielsku: „Byliśmy tu w 1967. Było wspaniale. Pomyślcie ile osiągnęliście od tego czasu? Niech Bóg będzie z wami!”.
Czytaj także: Światowe media piszą o słowach Micka Jaggera