Koncert The Rolling Stones w Warszawie. Jagger pokazał jęzora

Koncert w Warszawie zakończył wiosenno-letnią odsłonę trasy „No Filter”. To był finał warty wszystkich pieniędzy, bo Stonesi grali mocno i perfekcyjnie, Jagger tańczył jak Jagger, mimo że skończy niedługo 75 lat. Mówił do nas po polsku zabawnie, ale i znacząco, także w sprawie Sądu Najwyższego.

Aktualizacja: 09.07.2018 08:23 Publikacja: 09.07.2018 08:17

Koncert The Rolling Stones w Warszawie. Jagger pokazał jęzora

Foto: AFP

Sługusy władzy

Stonesi odbyli niesamowitą podróż w czasie. W 1967 r. przybyli do Warszawy, rządzonej przez siermiężnego komunistycznego towarzysza Wiesława Gomułkę. W szarej jak on stolicy PRL niewiele mieli do zrobienia, więc pili zmrożoną wódeczkę w podziemnej restauracji Kamieniołomy w Hotelu Europejskim. Ale ich muzyka była piorunująco gorąca, dlatego poza towarzyszami starali się znaleźć na widowni Sali Kongresowej młodzi ludzie. Wielu z nich nie dostało biletu i przeganiały ich z przed Kongresowej zomowcy z Golędzinowa oraz polewaczki.

Minęło 51 lat i Stonesi znowu przyjechali do Warszawy, ponownie zamieszkali w Hotelu Europejskim, który przyjął ich honorowo jako pierwszych gości po długim remoncie. Na PGE Narodowym otworzyli koncert, grając niezwykle mocno „Street Fighting Man”, swoją najbardziej polityczną piosenkę, powstałą na fali zamieszek w 1968 r., opowiadającą o chłopaku, który chce walczyć na ulicach miasta przeciwko władzy. Jagger śpiewał: „Hej, nazywają mnie Niepokojem/Będę krzyczał i wrzeszczał/Zabiję króla i porażę wszystkich jego sługusów”.

Odpowiedź na list polskiego noblisty

Dziś Jagger nie jest być może tak radykalny, jak w 1968 r., ale potrafi razić „króla i sługusów władzy” ironią. Na tle listu Lecha Wałęsa do Stonesów, zwracającego uwagę na niekonstytucyjne zmiany w Sądzie Najwyższym, szyderczo brzmiała uwaga Micka wypowiedziana po polsku: „Polska, co za piękny kraj. Jestem za stary, żeby być sędzią, ale jestem młody, żeby śpiewać”. Tę wypowiedź już cytują światowe media. A potem wokalista dodał po angielsku: „Byliśmy tu w 1967. Było wspaniale. Pomyślcie ile osiągnęliście od tego czasu? Niech Bóg będzie z wami!”.

Czytaj także: Światowe media piszą o słowach Micka Jaggera

Piąty raz

Generalnie pogaduszki skierowane do fanów podczas koncertów bywają banalnymi wypełniaczami ciszy pomiędzy piosenkami. W niedzielny wieczór 8 lipca widać było, że Jagger ostatnio mocno pracował nie tylko nad formą fizyczną, by tańczyć jak to opisała grupa Maroon 5 w przeboju „Moves Like Jagger”, ale także komunikować się z polskimi fanami: co najmniej tak jakby miał polską narzeczoną!

Przemierzając scenę przywitał się słowami „Siema Warszawa, siema Polska!”. Przypomniał: „To nasz piąty koncert w Polsce”. Dopytywał się serdecznie "Jest tu Kraków?!", "Jest Poznań?!" "Gdańsk?!" i to robiło niebywale sympatyczne wrażenie. Żartował też z gitarzysty Rona Wooda, prezentując go jako „króla pierogów”. Keitha Richardsa przedstawił słowami „gitara i śpiew”.

Swinging London

Równie ważna była muzyka. Stonesi zagrali 19 hitów, a jeśli ktoś nie był wystarczająco blisko sceny, do dyspozycji miał cztery wieżyce stojące ponad nią, które zmieniły się w gigantyczne pionowe ekrany, transmitujące akcję na estradzie oraz na wybiegu w kształcie litery „T”, po którym Jagger docierał bliżej bocznych trybun.

Stonesi grali „It’s Only Rock’n’roll” i „Tumbling Dice”, podczas którego Ron Wood wykonał porywającą solówkę. Zanim muzycy przypomnieli klasycznego bluesa Buddy’ego Johnsona „Just Your Fool” śpiewanego na początku lat 60-tych - roztańczony Jagger zdjął kurtkę i machał nią ponad głową jakby była marynarką, przypominając big-beatowe obyczaje i młodzieżowe hasło „fruwa twoja marynara”. Wrócił klimat „swinging London”, pokazywanego na ekranach w biało-czarnych barwach. Ależ to były czasy!

Podczas „Bitch” temperaturę emocji podniosły partie instrumentów dętych, a potem nastąpiła piosenka pewnego noblisty, o której Jagger żartuje słowami „Bob Dylan napisał ją specjalnie dla nas”, czyli „Like A Rolling Stone”. Richards przybliżył się do mikrofonu i z dumą śpiewał refren jak hymn, zaś Jagger na wybiegu zaprezentował kunszt gry na harmonijce ustnej.

Szansę na chóralne śpiewanie z Mickiem dostaliśmy podczas „You Can’t Always Get What You Want”. Trybuny PGE Narodowego rozświetliły się wtedy tysiącami telefonicznych ekranów. A gdy rozpoczęło się „Paint It Black” - ekrany ponownie zaatakowały nas czernią. Siwiuteńki i najstarszy w zespole, 77-letni Charlie Watts, miał okazję pohałasować na perkusji jak młodzieniaszek. Z kolei „Honky Town Woman” w aurze czarnej muzyki pomieszanej seksownie z country, idealnie ilustrowało symbol graficzny zespołu, czyli wywalony bezkompromisowo długi, czerwony jęzor.

Rytuał Keitha

Można czasami narzekać, że Stonesi nie zmieniają repertuaru i ciągle grają te same przeboje. Jednak biorąc pod uwagę ich wiek, można powiedzieć, że teraz celebrują swój dorobek i spotkania z fanami jak rytuał, który naprawdę może okazać się tym ostatnim.

Jego częścią są zawsze dwie kompozycje śpiewane przez Keitha Richardsa. Był w rewelacyjnej formie i nie odstawał od reszty zespołu, tak jak w czasach, gdy potrafił sobie rozbić głowę, spadając z palmy po kilku głębszych. W przeciwieństwie do poprzedniego występu na Służewcu - oko miał czyste i nie zmącone. Tak jak zwykle uderzył się dwoma pięściami w skronie owinięte piracką bandaną, potem zrobił to samo na wysokości piersi i przykucnął w małpiej pozie. A potem uraczył nas śpiewając chropowatym głosem balladą „You Got Silver" i dynamiczne „Before The Make Me Run”.

Jagger miał wtedy czas, by przygotować zmianę garderoby i wyjść na scenę w diabolicznie fioletowym, opalizującym fraku. Ekrany zalały się czerwienią i to był sygnał do rozpoczęcia „Sympathy For The Devil”, inspirowanego „Mistrzem i Małgorzatą” Bułhakowa. Chyba nigdy wcześniej Wood i Richards nie grali riffów tak głośno, ostro i precyzyjnie, co sprawiło, że Jagger kręcił się na wybiegu w swoich klasycznych piruetach z pasją nastolatka. Temperatura show podskoczyła jakbyśmy znaleźli się w piekle. Wydawać by się mogło, że nic lepszego nas już nie spotka, ale Jagger wziął do ręki gitarę i cały stadion zaczął pulsować funkowym „Miss You”, a ekrany pokryły się neonami reklamującym erotyczne nocne kluby.

Rytm nadawał całości Darryl Jones, były basista Milesa Davis, a tysiące fanów towarzyszyło Jaggerowi, śpiewając falsetem, co nawet dla Micka nie jest łatwe. To był jeden z najlepszych momentów koncertu. Na wybiegu pojawili się wtedy Richards i Wood, który tańczył i to w najlepszym stylu Jaggera.

Bluesowy klasyk

O kolejnych kilka szczebli w kierunku rockowego nieba Stonesi wspięli się, grając „Midnight Rumbler”. To utwór, z którego są szczególnie dumni, i mają powody, bo brzmi jak bluesowy klasyk. Rozpędzali muzykę i stopowali ją niczym maszynista parowy pociąg, co idealnie ilustrowała partia harmonijki ustnej Micka oraz spektakularnie grane gitarowe riffy. Nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z koncertem roku, a to przekonanie umocniło śpiewane przez wszystkich „Start Me Up”, „Jumpin’ Jack Flash” i zamykające podstawową część występu „Brown Sugar”. Rozhulały się wtedy na prawo i lewo biodra Jaggera, który przeskakując rytmicznie z nogi na nogę, wyrzucał do góry ramiona w geście boskiej radości. W relacjach z wcześniejszych koncertów nie było widać tak dużej energii.

Nie mogąc sobie odmówić autoreklamy, Jagger miał wtedy na sobie czarna koszulkę z czerwonym jęzorem. Pierwszy egzemplarz trafił do fanów gratisowo, rzucony w tłum. Po następne można było się ustawić w długiej kolejce do budki z gadżetami po zakończeniu występu.

Totalna satysfakcja

Ale wcześniej na bis usłyszeliśmy jeszcze „Gimme Shelter”. Pełny gniewu motyw ze słynną wokalizą odśpiewała chórzystka Sasha Allen, a Jagger wykonał z nią taniec pełen drapieżnej seksualności. Na sam koniec zabrzmiało „Satisfaction”. Bywa, że Stonesi grają swój sztandarowy hit z 1965 r. pospiesznie, jakby znudzeni wieloletnią praktyką. W Warszawie znów nabrał świeżości, co sprawiało, że muzycy nie chcieli go skończyć. Gdy wydawało się, że wszystko już za nami - zaczynali od nowa w stylu bluesowego jamu.

„Jesteście najlepsi” – rzucił po polsku Jagger. To samo można było powiedzieć o Stonesach i oby wyświetlone na koniec po polsku pożegnanie „Do zobaczenia wkrótce” nie było tylko grzecznościowym frazesem.

Sługusy władzy

Stonesi odbyli niesamowitą podróż w czasie. W 1967 r. przybyli do Warszawy, rządzonej przez siermiężnego komunistycznego towarzysza Wiesława Gomułkę. W szarej jak on stolicy PRL niewiele mieli do zrobienia, więc pili zmrożoną wódeczkę w podziemnej restauracji Kamieniołomy w Hotelu Europejskim. Ale ich muzyka była piorunująco gorąca, dlatego poza towarzyszami starali się znaleźć na widowni Sali Kongresowej młodzi ludzie. Wielu z nich nie dostało biletu i przeganiały ich z przed Kongresowej zomowcy z Golędzinowa oraz polewaczki.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz