Był to jego pierwszy występ w Polsce oraz ostatni w Europie przed powrotem do USA.
Punkt 19.00 w piatek w Krakowie temperatura przekraczała 30 stopni. W takim upale na scenę wszedł najbardziej zaufany muzyk Travisa - DJ Chase B, aby rozgrzać publiczność do czerwoności. Po miksie kilku szlagierów, DJ zapytał, czy fani są gotowi na występ gwiazdy? Wtedy pojawił się na scenie sam Travis w kinematograficznej oprawie pierwszej piosenki z ostatniego albumu „Birds In The Trap Sing McKnight” – „The Ends”. Na widok idola przed sceną zapanował wielki entuzjazm. Scott nie kończył piosenek, śpiewał refren - maksymalnie jedną zwrotkę. Może to dobrze, bo wykonanie utworów do końca kosztowałoby publiczność nadzwyczajny wysiłek i hektolitry potu.
Raper dokonał przeglądu dyskografii oraz tych zwrotek, które wykonywał, udzielając się gościnnie na płytach innych artystów. W programie znalazły głównie nowsze nagrania. Chociaż w dniu krakowskiego koncertu przypadała dokładnie trzecia rocznica premiery przełomowego projektu „Days Before Rodeo” - artysta niechętnie wracał na stare śmieci.
W tle sceny na ekranie przewijały się wielkie ptaszyska, które towarzyszyły raperowi na całym tournee. Na scenę został też zaproszony niepełnosprawny fan, który skandował wraz z Travisem teksty jego piosenek.
Raper kończył widowisko największymi przebojami – „Antidote” oraz „Goosebumps”, tradycyjnie zapętlonymi kilka razy. Tym razem jednak Travis nie pobił rekordu Guinessa w powtarzaniu piosenki, co zwykł czynić. I może dlatego show na Live Festival był niepowtarzalny.