Świecka refleksja na finał Festiwalu Beethovenowskiego

„Niemieckie requiem” Brahmsa nie okazało się aż tak efektowną pointą tegorocznego Festiwalu Beethovenowskiego, jak można się było tego spodziewać.

Aktualizacja: 15.04.2017 08:05 Publikacja: 15.04.2017 08:00

Świecka refleksja na finał Festiwalu Beethovenowskiego

Foto: materiały prasowe

Na finał takiej imprezy, przypadający w Wielki Piątek, wielkie dzieło Johannesa Brahmsa nadaje się idealnie. Jest popularne, a więc chętnie słuchane, a mimo wielkiej liczby wykonawców (orkiestra symfoniczna, potężnych chór, dwoje solistów) dominuje w nim ton wyciszenia i zadumy. I nie stara się olśnić słuchacza efektownymi pomysłami muzycznymi, bliższe były bowiem Brahmsowi tradycje niemieckiej, subtelnej liryki wokalnej niż wielkich oratoriów

Jest także „Niemieckie requiem” finałem pewnej drogi w dziejach muzyki. Wyrasta przecież z tradycji mszy żałobnej, w której kilka stuleci wcześniej muzyka była ściśle związana z liturgią, co można jeszcze dostrzec choćby w najpopularniejszym „Requiem” skomponowanym przez Mozarta. Stopniowo jednak ta forma muzyczna wychodziła ze świątyń do sal koncertowych, aż wreszcie wreszcie Brahms uczynił ją rodzajem świeckiej rozmowy z Bogiem.

 

Kompozytor zrezygnował  z łacińskich tekstów, wybrał fragmenty – w niemieckim tłumaczeniu – Psalmów, Księgi Izajasza czy Ewangelii według św. Mateusza. Powstała bardzo osobista refleksji o śmierci i przemijaniu, bez rozpaczy czy wizji sądu ostatecznego. Przewija się za to przez „Niemieckie requiem” myśl, że śmierć jest zjawiskiem naturalnym, a nieśmiertelność zapewniają nam jedynie dobre uczynki dokonane na życia.

Ten refleksyjny ton dominujący zarówno w tekstach, jak i w muzyce powoduje, że „Niemieckie requiem” wbrew pozorom nie jest dziełem łatwym do prezentacji. Trzeba bowiem tak je poprowadzić, by przez ponad 70 minut utrzymać uwagę słuchacza.

 

W Wielki Piątek Leopoldowi Hagerowi, austriackiemu dyrygentowi o olbrzymim doświadczeniu, ta sztuka na finałowym koncercie Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego się udała. Poza może samym początkiem, ale to nie była właściwie jego wina. Zawinił chór Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, w którym soprany miały kłopoty z właściwą intonacją, a wszystkie głosy śpiewały nierówno. W kolejnych częściach było lepiej, tym niemniej chór odgrywa szczególnie ważną rolę w tym dziele, zatem całościowy efekt wiele stracił z powodu tak mało precyzyjnego śpiewania.

 

Nie zawiodła natomiast orkiestra Sinfonia Varsovia, z którą Leopold Hager wykreował wyrazistą narrację, której kulminacją stała się część szósta z apokaliptyczną wizją – stonowaną, ale mającą stosowne napięcie. Potem już w finale nastąpiło muzyczne wyciszenie.

 

Bardzo dobrze dobrani zostali soliści. Niemka Marlis Petersen – sopran delikatny , ale potrafiący przebić się przez orkiestrę – z ogromną szlachetnością wykonała swoje solo w części piątej „Niemieckiego requiem”. Jej rodak, baryton Thomas E. Bauer w duchu najlepszej niemieckiej wokalistyki równą wagę nadał zarówno muzyce, jak i słowu. Szkoda, że tego wieczoru i w tym dziele nie soliści, ale chór mieli najwięcej do zaśpiewania.

Na finał takiej imprezy, przypadający w Wielki Piątek, wielkie dzieło Johannesa Brahmsa nadaje się idealnie. Jest popularne, a więc chętnie słuchane, a mimo wielkiej liczby wykonawców (orkiestra symfoniczna, potężnych chór, dwoje solistów) dominuje w nim ton wyciszenia i zadumy. I nie stara się olśnić słuchacza efektownymi pomysłami muzycznymi, bliższe były bowiem Brahmsowi tradycje niemieckiej, subtelnej liryki wokalnej niż wielkich oratoriów

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”