Artysta zmarł w szpitalu w Los Angeles, gdzie był hospitalizowany z powodu wycieńczenia organizmu. Miał 76 lat.
Znany był z tego, że na koncertach dawał z siebie wszystko. Pamiętam, jak ociekający potem, wycieńczony kolejnym bisem, śpiewał na festiwalu North Sea Jazz 2002 w Hadze leżąc na scenie, bo nie miał już sił stać. Występy wokalisty należały do największych festiwalowych atrakcji od czasu słynnej trasy koncertowej „Look To The Rainbow” z 1976 r. Wydany rok później podwójny album pod tym samym tytułem przyniósł mu pierwszą nagrodę Grammy. Był jedynym wokalistą, który zdobył te prestiżowe nagrody w trzech różnych kategoriach: jazz, pop i r’n’b. Miał w kolekcji siedem statuetek, w tym za piosenkę z albumu „Givin’ It Up” nagranego w duecie z gitarzystą i wokalistą George’em Bensonem. W 1981 r. nagrodzono go w kategorii pop za brawurowe wykonanie tematu „Blue Rondo A La Turk”, które było jego popisowym numerem na każdym niemal koncercie. Natomiast album „Breakin’ Away”, z którego pochodziło to nagranie, zostało uznane za najlepszą wokalną płytę jazzową. W sumie wydał szesnaście albumów studyjnych i kilka koncertowych. Kilkakrotnie wystąpił w Polsce.
Alwin Lopez „Al” Jarreau zaczął śpiewać w kościelnym chórze, a ponieważ w latach 60. modne były wokalne kwartety, dla zabawy założył taki z koleżanką i kolegami z koledżu w Wisconcin. Nazwali się The Indigos. Ale Al skupił się wówczas na nauce. Skończył psychologię, a potem rehabilitację na uniwersytecie stanowym Iowa. Pracę rehabilitanta znalazł w San Francisco, ale wieczorami śpiewał w klubach. Tak trafił na trio pianisty George’a Duke’a, z którym śpiewał jazzowe standardy, a dokonane wówczas nagrania ukazały się na poszukiwanym przez jego fanów albumie „1965”. Przekonał się, że śpiewanie jest jego powołaniem.
Pod koniec lat 60. przeniósł się do Los Angeles, gdzie występował w nocnych klubach. Wiedział, że prawdziwym centrum jazzowego życia jest jednak Nowy Jork. Mimo występów w tamtejszych klubach, nie zwrócił na siebie uwagi. Los uśmiechnął się do niego dopiero w 1975 r., kiedy na występ w Bla Bla Cafe w Mieście Aniołów trafił łowca talentów wytwórni Warner i zaproponował mu nagranie płyty. Album „We Got By” spotkał się z uznaniem krytyki, lecz większym zainteresowaniem cieszył się w Europie niż w USA. W Niemczech dostał nawet nagrodę za międzynarodowy debiut.