"Rzeczpospolita": Jakie miejsce album „Minione" zajmuje na pani drodze artystycznej, jakie oczekiwania spełnia?
Anna Maria Jopek: Moje muzyczne doświadczenia ostatnich lat – od pracy w Szkocji z teatrem Pieśń Kozła Grzegorza Brala przez monodram wokalny reżysera Leszka Mądzika po granie muzyki góralskiej z Branfordem Marsalisem – pozornie nie składają się w programowe trzymanie stałego kursu. Dla moich słuchaczy były to artystyczne działania tak skrajnie różne, że aż czasem szokujące. A jednak w tym szaleństwie jest metoda. Nie tylko doświadczania niezwykłych ludzi o dalekich od mojej estetykach, przez co mocniej konstytuowałam swoją osobistą ekspresję i frazę, lec przede wszystkim poszukiwania czegoś więcej, co trudno nazwać. Nazwałabym cały ten okres ćwiczeniem obecności poprzez muzykę. Ćwiczeniem skupienia jaźni, słuchania, dostrzegania, bycia. Album „Minione" jest kolejnym etapem. Koncept wymyśliłam lata temu, nieprzypadkowo zrealizowałam dopiero dziś. Ta muzyka wymagała ode mnie pewnej dorosłości. Czy już ją osiągnęłam? Nie wiem. Jestem cały czas w procesie, cały czas w drodze...
Śpiewanie przedwojennych piosenek to podróż w przeszłość czy przerzucenie mostu w czasie?
Lubię analizować muzykę po fakcie, kiedy już się wymknie, popłynie, określi swe brzmienie. Na etapie nagrań wszystko jest bardziej intuicyjne. Słuchasz i reagujesz, podążasz tam, gdzie ona cię prowadzi. Gonzalo Rubalcaba układa klaster kolorystyczny, paletę barw, a ja dokładam kolor jednorodny albo ostrą kontrę, która z kolei powoduje, że on natychmiast zmienia narrację. Nagrywanie w jazzowym „ujęciu na setkę", kiedy wszyscy muzycy są rejestrowani w tym samym miejscu i czasie, jest nieustannym przenikaniem się i uważnym słuchaniem. Czy to jest granie retro czy awangarda? Nie umiem tego nazwać. Może nie trzeba tego wiedzieć? Tak, to podróż w przeszłość. Skoro sięgamy po to, co tak bardzo minione. Piosenki z czasów, kiedy ludzie mieli przestrzeń w życiu na uczucia i taniec. Piękne, przedwojenne melodie. Gdy stykają się z językiem Gonzalo, językiem bardzo współczesnym, czas przestaje nas dotyczyć. To jest szczęście, którego doświadczam. Bo czas w naszej cywilizacji jest naszym wrogiem. Boimy się dorosnąć, boimy się przeminąć. W muzyce możesz chwilę posiedzieć poza czasem, bez dygotu o czas. Możesz, powiem filozoficznie, a zawsze myślę o tym, słuchając Bacha, doświadczyć wieczności.
Dlaczego na partnera w tym projekcie wybrała pani Gonzalo Rubalcabę – kubańskiego pianistę jazzowego, skoro tanga są argentyńskie, a piosenki polskie?