Lista powodów, dla których najsłynniejszy thrashmetalowy zespół świata nie wydawał nowej płyty od 2008 roku, może być naprawdę długa. Sprzedali przecież 110 mln albumów, a najsłynniejsza „Metallica" z 1991 roku rozeszła się w 30 milionach egzemplarzy. Majątek muzyków ocenia się na pół miliarda dolarów, najwięcej – 200 mln dol. – posiada perkusista Lars Ulrich. Nawet wyrzucony za pijaństwo Dave Mustaine, współkompozytor jedynie debiutanckiej płyty „Kill'em All" zaoszczędził 20 mln.
Alibi dla braku nowej płyty poza tym, że muzycy się wypalili, dostarczał fakt, że gitarzysta Kirk Hammett zgubił w Kopenhadze smartfona, na którym miał nagrane 250 pomysłów na gitarowe riffy. Nie wiadomo, czy telefony i komputery zgubili pozostali członkowie kwartetu. Na pewno pogubili się jako muzycy.
Nowy album nagrywali od 2011 roku, kiedy wyszła równie eksperymentalna, co kuriozalna płyta „Lulu" zarejestrowana z Lou Reedem, cesarzem punk rocka. Dłużej trwała chyba tylko kilkunastoletnia sesja Axla Rose'a i Guns N'Roses. Nie przeszkadzało to muzykom na koncertach prezentować tego samego od lat programu. Zdarzył się też potworek łączący zapis koncertu z formułą thrillera „Through The Never", na którym Metallica straciła kilka milionów dolarów.
Szczerze mówiąc, lepiej było czekać w nieskończoność, niż dostać już w 2014 roku album na poziomie opublikowanego wówczas nowego singla „Lord of Summers", który jest zwykłą metalową sieczką. Gdy teraz jesienią Metallica zaczęła publikować single z nowego dwupłytowego albumu o tytule opisującym skłonność do autodestrukcji – „Hardwired... To Self Destruct", można mówić o udanej kreacji. Tytułowe „Hardwired" ma już na YouTube 20 mln odsłon, „Atlas, Rise!" – 6 mln, najciekawszy zaś „Moth Into Flame" – 12 mln.