W tym roku zespół wydał reedycję płyty „Jestem” z 1994 r. To był, przypomnijmy, pierwszy krążek nagrany po reaktywacji zespołu w 1993 r. już bez Zbigniewa Hołdysa, po dekadzie przerwy (choć zespół w tym czasie kilka razy wystąpił, to oficjalnie działalność Perfectu Hołdys zawiesił w 1983 r.).

A właśnie na tegoroczny majówkowy poniedziałek zespół przygotował prezent dla fanów. Ukazało się specjalne, kolekcjonerskie wydanie „Jestem” – na winylu. Można więc odkurzyć gramofon i znów, jak w latach 80., Perfectu posłuchać z trzaskami.

A czarne płyty coraz śmielej wracają do łask. Kiedy z dekadę temu, gdy królowały kompakty, wszedłem do dużej warszawskiej księgarni muzycznej zaskoczył mnie widok pokaźnej oferty winyli. Praktycznie tylko zagranicznych. Była i Madonna, i Nirvana. Polskich niewiele. Właśnie się to zmienia. W 2015 r. w Polsce sprzedaż czarnych płyt skoczyła o 60 proc. Prawie o tyle samo wzrosły wpływy z nich. Wpisujemy się tu w trend ogólnoświatowy. Winyle szczególnie modne – i to od jakiegoś czasu – są w USA. A teraz zwolennikom dużej czarnej także Perfekt znowu mówi „Jestem”.

Warto tę płytę sobie przypomnieć. Przez lata chyba wszystko o niej napisano i powiedziano. Mi znacznie bardziej podoba się jej bardziej energetyczna, dynamiczna strona. A mniej choćby największy hit, który z tego krążka pozostał - „Kołysanka dla nieznajomej”. Tytuł wyjątkowo trafny - to piosenka zupełnie nie dla mnie.

Na marginesie - przypomniał mi się rok 1985, kiedy kupiłem gramofon Artur stereo. Wciąż mam w domu czarny „Nocny Patrol” Maanamu czy „Ohydę” Lady Pank. Ale wtedy największe emocje wywoływały zachodnie płyty pożyczone od znajomych. Podwójna „Saturday Night Fever” była niesamowita (szczególnie płyta druga), a prawdziwe ciarki na plecach wywoływała „The Dark Side of the Moon” Pink Floyd. Ale to już zupełnie inna historia.