Klient dewelopera, kupując mieszkanie 60-metrowe, oczekuje, że będzie miało ono co do centymetra tyle, na ile umawiał się z firmą. Tymczasem bywa z tym różnie. Czasami jest ono większe, a czasami mniejsze. Na tym tle dochodzi więc do sporów. Batalię w tej sprawie ze zmiennym szczęściem przez siedem lat toczył nawet Polski Związek Firm Deweloperskich (PZFD) z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Wygrali deweloperzy.
Granica rozsądku
Ustawa z 16 września 2011 r. o ochronie praw nabywcy lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego, czyli tzw. ustawa deweloperska, nic nie mówi o tym, jaka jest dopuszczalna różnica w metrażu projektowanego i wybudowanego mieszkania. Reguluje jedynie, że w prospekcie informacyjnym przedsiębiorca powinien określić zasady waloryzacji ceny z powodu takiej zmiany.
Wielu deweloperów zamieszcza więc w swoich umowach zapis pozwalający oddać mieszkanie o innym metrażu, niż umawiali się z klientem. I tu powstaje pytanie: jaka powinna być różnica, by mieściła się w granicach zdrowego rozsądku. A może w ogóle nie powinno jej być?
Od wielu lat PZFD konsekwentnie uważa, że metraż oddanego mieszkania może się różnić od metrażu kupowanego na papierze o 2 proc. Budowa co do centymetra zgodna z projektem budowlanym bowiem jest zwyczajnie nierealna. PZFD powołuje się przy tym na badania przeprowadzone przez pracowników jednej z polskich politechnik. Wynika z nich, że różnice w metrażu projektowanego i wybudowanego mieszkania mają prawo występować.