Rz: W 2017 roku rząd Wielkiej Brytanii opublikował dokument pod tytułem: „Fixing our broken housing market" (Naprawa naszego popsutego rynku mieszkaniowego). Czy w Wielkiej Brytanii trwa kryzys mieszkaniowy?
Tony Mulhall: Problem wysokich cen mieszkań oraz nieefektywna polityka budowlana są w Wielkiej Brytanii szeroko komentowane przez opinię publiczną. Nieruchomości to obecnie istotny punkt w programie każdej partii politycznej. Sytuacja jest niezdrowa: tylko dzieci zamożnych rodziców mogą sobie pozwolić na kupno mieszkania. Niektórzy rodzice wciąż pracują, zamiast pójść na zasłużoną emeryturę, wszystko po to, aby pomagać dzieciom spłacać kredyt mieszkaniowy. Zaskakujące, że ten stan rzeczy nie wywołał jeszcze społecznych protestów.
Na czym polega istota problemu? Co to oznacza dla obywateli marzących o własnym mieszkaniu?
Problemem jest zarówno niewystarczająca liczba planowanych domów, jak i zbyt powolny proces samej budowy. Rocznie w Wielkiej Brytanii potrzeba od 250 tys. do 300 tys. mieszkań. Jednak budujemy dwa razy mniej: 120 tys. – 150 tys. Posiadanie domu – podstawowa potrzeba człowieka – to dla wielu Brytyjczyków odległe marzenie. Powiem więcej, to marzenie, które coraz bardziej się oddala. Od 1998 r. stosunek średnich cen domów do średnich zarobków zwiększył się ponaddwukrotnie. Zapotrzebowanie na kredyty mieszkaniowe wzrosło, jednocześnie zdolność do wymaganego wkładu własnego drastycznie spadła.
Podobny problem obserwujemy w Polsce. Mieszkań wciąż jest za mało, a ceny są wysokie i nadal rosną. W jakim kierunku powinny iść zmiany, aby mieszkania były łatwiej dostępne?