Młody mężczyzna wykazywał bardzo ograniczone reakcje na mowę. W najlepszym razie wykonywał minimalne gesty. Kilka dni po testach nowej terapii zaczął rozumieć, co się do niego mówi, odpowiadać „tak" i „nie", potrząsając głową. A opiekującego się nim lekarza pożegnał „żółwikiem".
Nieźle jak na efekty zabiegu trwającego dziesięć minut.
Kubek z ultradźwiękami
– To wygląda tak, jakbyśmy nagle uruchomili jego neurony. Dotąd jedynym sposobem, aby osiągnąć podobne efekty, były ryzykowne i inwazyjne procedury głębokiej stymulacji mózgu – mówi prof. Martin Monti z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, psycholog i neurochirurg opiekujący się pacjentami w śpiączce. – Takie procedury zakładają umieszczenie elektrod wprost na wzgórzu w mózgu. Nasz sposób również zakłada stymulację wzgórza, ale robimy to nieinwazyjnie.
Tę metodę zastosowano pierwszy raz, by pomóc pacjentowi z poważnymi uszkodzeniami mózgu.
Pomysł stymulacji ultradźwiękami opracował w 2002 roku prof. Aleksander Bystrycki, wychowanek Pierwszego Uniwersytetu Medycznego im. Akademika Pawłowa w Petersburgu. Dziś pracuje w Centrum Medycznym im. Ronalda Reagana Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Idea polega na przykładaniu do głowy pacjenta urządzenia wielkości filiżanki, które emituje ultradźwięki. Można nimi precyzyjnie celować w określone struktury mózgu, pobudzając je do działania.