Współczesna medycyna dzieli się na dwa nurty walki z nowotworami: nurt medycyny głównej, przekonany o skuteczności leczenia chirurgicznego wspartego chemioterapią i radiologią onkologiczną, oraz odszczepieńczy nurt medycyny alternatywnej, który ostrzega przed efektami skalpela, chemio- i radioterapii. Ci drudzy uważają, że oficjalne statystyki przeżywalności pacjentów nie uwzględniają osób, które zrezygnowały z inwazyjnych form leczenia. Są też często obiektem manipulacji. Uważają oni, że chociaż coraz częściej słyszymy o kolejnych sukcesach nowych terapii w walce z rakiem, w rzeczywistości mamy do czynienia głównie z propagandą sukcesu środowiska lekarskiego. Szczególnie ma to dotyczyć chemioterapii.
W 1996 r. „The New England Journal of Medicine" opublikował niepokojące informacje na temat sterowania statystykami przeżywalności dzieci poddanych chemioterapii w chorobie Hodgkina (chłoniaku). Badania wykazały, że ich „organizmy (...) po chemioterapii wykazują 18 razy większe ryzyko zachorowania na nowotwory złośliwe". Z kolei badania amerykańskiego Narodowego Instytutu Raka dowiodły, że u poddanych chemioterapii 14 razy zwiększyło się ryzyko białaczki, a „ryzyko wystąpienia raka kości, stawów i tkanek miękkich w porównaniu z pacjentami, którzy żyją i nie zostali poddani chemioterapii", wzrosło aż sześciokrotnie.
Czy zatem badania nad rakiem z ostatnich 20 lat są porażką? Tak twierdził nieżyjący już lekarz medycyny naturalnej Andreas Moritz. W książce „Rak nie jest chorobą" ukazał ponury obraz fałszowania oficjalnych statystyk przeżywalności osób z nowotworem złośliwym. Badania Narodowego Instytutu Raka potwierdzają, że „w większości zbadanych przypadków poprawa (odnośnie do przeżycia) była niewielka lub też dane jej dotyczące zostały zawyżone, a dane dotyczące wyleczeń poprawiły się jedynie nieznacznie i są odsetkiem mniejszym niż oficjalnie podawany".
Najbardziej dobitnie skonkludował rzekome fałszowanie statystyk wybitny onkolog dr J. Bailer w artykule w „New England Journal of Medicine": „pięcioletnie statystyki American Cancer Society są bardzo mylące... wszystkie nasze 20-letnie badania nad rakiem są porażką, umiera więcej osób po 30. roku życia niż kiedykolwiek wcześniej... coraz więcej kobiet z przypadkami niezłośliwymi lub średnio złośliwymi jest włączane do statystyk jako »wyleczone«, a gdy przedstawiciele rządowi wskazują na liczby osób, które przeżyły, i mówią, że wygrywamy walkę z rakiem, używają tych statystyk niewłaściwie'.
Ślepy zabójca?
Niemal każdy onkolog potwierdzi, że kluczową rolę w walce z nowotworem, może nawet ważniejszą niż operacja chirurgiczna, pełni chemioterapia. Nie każdy jednak dopowie, że toksyczne substancje chemiczne, cytostatyki, mające hamować reprodukcję komórek nowotworowych i niszczyć tkankę nowotworową, działają tak jedynie w pierwszej fazie tego typu leczenia. Zespół światowej sławy onkologów i mikrobiologów z Fred Hutchinson Cancer Research Center, University of Washington, Oregon Health and Science University, Buck Institute for Research on Aging i Lawrence Berkeley National Laboratory opracował raport, z którego wynika, że trucizna niszcząca nowotwory jednocześnie degeneruje DNA zdrowych tkanek otaczających guz, głównie fibroblasty, wspomagające zabliźnianie się ran pooperacyjnych. Zdegenerowane pod wpływem chemii zdrowe komórki zaczynają produkować 30 razy więcej proteiny WNT16B, pobudzającej wzrost guza.