Prawda jest taka, że w mojej filozofii twardo stąpającego po ziemi chirurga nie ma miejsca na sentymenty. Mówimy o stanie faktycznym. Przez ostatnie lata pracy spotykały mnie różne sytuacje, czasami stawali na mojej drodze ludzie, którzy próbowali mi przeszkodzić w zdobywaniu moich celów. Nie dawali rady, mimo że zatruwali mi codzienne wykonywanie obowiązków zawodowych. Z rodzinnego domu wyniosłem miłość do medycyny, rzetelność w zawodzie, ale przede wszystkim głęboki humanizm i szacunek do życia. Bycie lekarzem to pewne misterium. Nawet kosztem pasji, rodziny, przyjaciół. A cuda? Musimy pamiętać, że mamy w medycynie jeden cud. Cud życia. Taka filozofia przyświecała mi we wszystkim, co w życiu robiłem. A że nie wszystkim to pasowało...
Przeszukując informacje na temat kariery pana profesora widać setki nagród, wyróżnień i innych form docenienia pana pracy. Na pana fanpage' u, założonym przez pacjentów, znajdują się dziesiątki tysięcy podziękowań, wspaniałych słów uwielbienia wdzięcznych pacjentów z całej Polski. Nie czuje się pan rozpieszczony?
Nie przywiązuję wagi do takich rzeczy, może zabrzmi to tym razem nieskromnie, ale te wszystkie nagrody, o których wspominamy, są jakby „po drodze", przy okazji. Napęd do pracy mam i bez nagród. Zespół krakowskiej Kliniki jest wyjątkowy, wielu tu pasjonatów, pracujących bardzo ciężko 24 godziny na dobę, niestety finansowo niedocenianych przez administrację szpitala. Dodam dla jasności, że krakowscy kardiochirurdzy zarabiają najmniej w całym kraju. Jeśli chodzi o nasz poziom, to małopolska kardiochirurgia jest w światowej lidze. Od zawsze prym wiedzie ośrodek warszawski, krakowski i zabrzański. Rozważam zacieśnienie współpracy ze Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu pod kierownictwem mojego wspaniałego kolegi, znakomitego kardiochirurga i dyrektora, prof. Mariana Zembali, jeśli w moim krakowskim ośrodku nie uda mi się osiągnąć oczekiwanego porozumienia, i nie dotyczy to kwestii finansowych, ale wyłącznie czysto organizacyjnych. Chirurg jest po to, aby operować, a nie przekładać papiery.
Panie profesorze, a jakie były kamienie milowe w kardiochirurgii, które na zawsze zmieniły w niej wszystko?
Jestem uczniem dwóch wielkich osobowości w tej dziedzinie, słynnego kardiochirurga prof. Jana Molla, który jako pierwszy w Polsce dokonał próby przeszczepienia serca. Operacja się nie udała, a na prof. Molla posypały się oskarżenia i obelgi. Niesłuszne i raniące. Dziś wiemy, że nie mogło się udać. Brakowało odpowiednich warunków, leków przeciwko reakcjom immunologicznym i odrzuceniu narządu. Wtedy Jan Moll po swojej porażce ogłosił, że już nie będzie więcej próbował. Profesor Dziatkowiak – mój drugi wielki nauczyciel – jednak wierzył, że kiedyś się uda. Jak mówił: „śmierć tego pierwszego pacjenta po przeszczepie była ciosem dla medycyny, ale nie ostatecznym". Zaraziliśmy się wtedy tą wiarą, że kiedyś nam się uda. Kilkanaście lat później stanąłem u boku prof. Dziatkowiaka przy stole operacyjnym. Po sukcesie Religi już wiemy znacznie więcej. Mamy leki immunosupresyjne i badania, które poszerzają naszą wiedzę. Robimy kolejne przeszczepienia serca. Medycyna to huśtawka, po serii sukcesów może przyjść porażka i to jest naturalne. Środowisko w takich sytuacjach patrzy na ręce, a te nie mogą nigdy zadrżeć.
Pamięta pan swój pierwszy przeszczep?