„Kiedy Andrzej Duda latem 2015 r. wprowadził się do pałacu Prezydenckiego, 44-letni doktor prawa szybko zdobył przydomek, który przylega do niego do dzisiaj: notariusz" - pisze Florian Hassel w „Sueddeutsche Zeitung". Dodaje, że Andrzej Duda „jeszcze jesienią 2015 r. poparł kontrowersyjne, częściowo niekonstytucyjne inicjatywy rządu – i musiał wieczorem najwidoczniej na rozkaz jechać do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, właściwego władcy Polski i jego politycznego piastuna. Wielu więc widziało w Dudzie posłusznego wykonawcę poleceń na najwyższym stanowisku państwowym" – czytamy w „Sueddeutsche Zeitung".
Dziennik informuje, że Andrzej Duda, ongiś wiceminister sprawiedliwości i sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, już na początku swojej kadencji „wzbudził oburzenie zaprzysięgając późną nocą trzech nieprawomocnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i uniemożliwiając podjęcie obowiązków legalnie wybranym sędziom". I od tego czasu „działa on według tego samego scenariusza: Duda wyraża wątpliwości co do szczegółów jakiejś kontrowersyjnej ustawy – i podpisuje ją mimo wszystko po drobnych poprawkach".
Florian Hassel uważa, że „także obecny spór o reformę sądownictwa nie jest wyjątkiem". Polski prezydent „występuje w telewizji rzekomo upominając i krytykując, a zaraz potem schodzą się u niego liderzy jego rodzimej partii i godzinę później życzenie prezydenta wprowadzenia poprawki zostaje spełnione i już nic więcej nie słychać o oporze Dudy". Jego opinia jako prezydenta „jest zrujnowana" wśród prawników, także krakowskiego promotora jego pracy doktorskiej.
„Wielu sądzi, że Duda któregoś dnia stanie przed polskim Trybunałem Stanu, kiedy skończy się absolutna kontrola jego partii nad instytucjami" – czytamy w SZ.
Gazeta pisze, że prezydent cieszy się natomiast sympatią zwolenników PiS, harcerzy i praktykujących katolików. A ponieważ obiecywał w kampanii wyborczej podwyżkę świadczeń na dzieci i obniżenie wieku emerytalnego, „stał się twarzą sukcesu PiS".