Uchwalona przez Sejm nowelizacja wprowadza kary grzywny lub więzienia za stosowanie błędnego terminu „polskie obozy śmierci”. Przeciwko ustawie zaprotestował Izraeal. Niemieckie media uważają, że protest jest słuszny.
„Die Welt”: nie ma wątpliwości, że fabryki śmierci były niemieckie
Sven Felix Kellerhoff na łamach „Die Welt” przyznaje, że termin „polskie obozy śmierci” niestety stale pojawia się, chociaż z merytorycznego punktu widzenia jest całkowicie błędny. Autor zauważa, że większość fabryk śmierci SS znajdowała się na polskiej ziemi, i wymienia m. in. Chełmno, Auschwitz oraz Bełżec, Sobibór i Treblinkę.
„Nie ma najmniejszej wątpliwości, że w przypadku tych „morderczych fabryk” chodzi o niemieckie, a nie o polskie fabryki śmierci. Etniczni Polacy - z małymi wyjątkami – nie brali udziału w tych zbrodniach. Jedynie w obozach Akcji Reinhard obecni byli przede wszystkim ukraińscy «ochotnicy» – tłumaczy Kellerhoff.
Dziennikarz „Die Welt” zwraca uwagę na problem antysemityzmu w Polsce przed drugą wojną światową. Jak pisze, podczas zamieszek w latach 1935-1937 zabito 79 Żydów, a około 500 zostało rannych „Niemiecki najazd doprowadził do nowej skali antysemickiej przemocy” – ocenia Kellerhoff. Autor powołuje się na dane zawarte w książce Jana Grabowskiego dotyczące zorganizowanego wyłapywania Żydów ukrywających się po likwidacji gett w latach 1942 i 1943. „Katoliccy chłopi jak podczas polowania z nagonką na dzikiego zwierza przeczesywali lasy z kijami, aby wypłoszyć ukrywających się prosto w ręce policjantów oczekujących na skraju lasu” – czytamy w „Die Welt”.
Kellerhoff zastrzega, że winę za te ekscesy ponosi „stosunkowo niewiele” osób z 30 mln polskich katolików. Jak zaznacza, według różnych szacunków było ich co najmniej 50 tys. i prawdopodobnie mniej niż pół miliona. Zdaniem autora mówienie o tych faktach w żaden sposb nie relatywizuje „skali ludobójstwa”, którego dopuścili się w Polsce niemieccy okupanci.