Mineirazo, czyli półfinałowa klęska z Niemcami w Belo Horizonte, wciąż siedzi w głowach kibiców i piłkarzy. I będzie siedziała jeszcze długo. Ale awans na mistrzostwa w Rosji wlał nadzieję, że Canarinhos mogą znów grać skutecznie i efektownie. Sprawił też, że nikt już nie patrzy w przyszłość ze strachem.
Trzy ostatnie lata to był czas smutku i upokorzeń. Mozolnego podnoszenia się z kolan. Po mundialowej klapie zwolniono Luiza Felipe Scolariego, sytuację ratować miał ponownie Dunga, ale jego eksperymenty ze składem skończyły się tym, że Brazylia na ubiegłorocznym Copa America Centenario nie wyszła nawet z grupy. A w sześciu spotkaniach eliminacji MŚ uzbierała zaledwie dziewięć punktów.
Rozbitą drużynę przejął Tite, czyli Adenor Leonardo Bacchi. Trener w Europie nieznany, ale w ojczyźnie ceniony i szanowany. Zwłaszcza za to, co osiągnął z Corinthians: dwa tytuły mistrza Brazylii, triumf w Copa Libertadores (odpowiedniku europejskiej Ligi Mistrzów) i Klubowych Mistrzostwach Świata (2012 – wygrana w finale z Chelsea). W dodatku nieuwikłany w żadne układy.
– Twardo stąpa po ziemi i wymaga tego także od swoich zawodników – mówi obrońca Paris Saint-Germain Marquinhos. Jeden z tych, którzy tworzą dziś szkielet reprezentacji.
Tite, w przeciwieństwie do Dungi, nie zmienia piłkarzy jak rękawiczek. Pięciu z nich – wspomniany Marquinhos oraz bramkarz Alisson, Miranda, Renato Augusto i Paulinho – zagrało u niego we wszystkich ośmiu meczach eliminacji. Dani Alves i Neymar opuścili tylko po jednym spotkaniu, a Marcelo, Philippe Coutinho i Gabriela Jesusa zabrakło na boisku dwukrotnie. Środkiem pola kierują na zmianę Casemiro i Fernandinho.