-„Zwycięstwa z Niemcami możesz być pewien dopiero gdy siedzą już w autobusie” powiedział przed Euro 2008 ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Leo Beenhakker. O słuszności tego powiedzenia jako kolejni w długiej historii niemieckich zwycięstw odniesionych w ostatnich minutach, przekonali się w sobotni wieczór Szwedzi.

Czytaj więcej:

Pierwszy krok do złota, gol bramkarza. Mecze Polska-Kolumbia

Już trwał doliczony czas gry, a Niemcy od 10 minut grali w dziesiątkę po tym jak polski sędzia Szymon Marciniak odesłał Jerome’a Boatenga pod prysznic. Trwał szturm na szwedzką bramkę. Akcje sunęły jedna za drugą. Zawodnicy Joachima Loewa co chwila posyłali kolejne płaskie, mocne, dokładne podania w pole karne. A jak się nie udawało po ziemi, dośrodkowywali w bardziej klasyczny sposób. Marco Reus próbował pięta, Toni Kroos uderzał z krawędzi pola karnego, ale został zablokowany, w 67 minucie Mario Gomez posłał piłkę wysoko nad bramką.

Blisko, coraz bliżej, ciepło, coraz cieplej. Cztery minuty przed końcem Gomez potężnie uderzył głową, ale fenomenalną paradą popisał się szwedzki bramkarz Robin Olsen. W 89 minucie Julian Brandt przemierzył zza pola karnego, ale piłka zamiast wpaść do siatki zatrzymała się na słupku.

Gdy wydawało się, że Szwedzi uciekną przeznaczeniu, niemalże na linii pola karnego po prawej stronie sfaulowany został Timo Werner. Do rzutu wolnego podszedł Toni Kroos. Popatrzył, przymierzył i nadał piłce przepiękną parabolę. Przeleciała ona nad wyciągniętym Olsenem i wpadła do siatki. Kamień, który spadł z serca niemieckim kibicom i piłkarzom słychać było pewnie nawet w odległym od Soczi o 2700 kilometrów Berlinie. Niemcy jeszcze nie odpadli, jeszcze mogą obronić tytuł.
 
Do szatni schodzili przegrywając 0:1. Gola dla Skandynawów zdobył Ola Toivonen w jednym z nielicznych kontrataków. Niemcy mogli mówić jednak o wielkim szczęściu, że przegrywali tylko 0:1. Po 10 minutach mistrzowie świata wymienili 122 podań, a Szwedzi… sześć. To jednak ci drudzy byli blisko zdobycia bramki, po tym jak Marcus Berg ograł w środku pola próbującego dryblować ostatniego obrońcę Jerome’a Boatenga i pognał na bramkę Manuela Neuera. Został jednak zatrzymany przez desperacko walczącego stopera Bayernu i bramkarza. Szwedzi natychmiast rzucili się z pretensjami do Marciniaka, ale sędzia z Płocka pozostał niewzruszony.

Nie odgwizdał przewinienia, chociaż jak pokazały powtórki telewizyjne było ono oczywiste. Boateng trzymał rękę na ramieniu szarżującego Berga i jeszcze dodatkowo go podciął, chociaż wcześniej owszem trafił stopą w piłkę. Po to jednak wprowadzono powtórki wideo dla sędziów, by do takich sytuacji już nie dochodziło. Tymczasem arbitrzy odpowiedzialni za wideo musieli się zgodzić z decyzją Marciniaka i nie kazali sędziemu opóźnić rozpoczęcia gry. Przepisy jasno bowiem mówią, że gdy mecz zostanie wznowiony (w tym przypadku było to wykonanie wykopu przez bramkarza z piątego metra) nie można już wrócić do przewinienia. Polak więc prawdopodobnie prowadził to spotkanie przez ponad 80 minut ze świadomością, że popełnił ogromny błąd.

Porażka Niemców eliminowała ich z mundialu. Trzech z czterech ostatnich mistrzów świata kończyło swój udział na fazie grupowej. Po wojnie odbyło się 16 turniejów mistrzostw świata – Niemcy w 11 z nich zdobywali medale, cztery razy te najważniejsze: złote. W powojennej historii nie kończyli wcześniej mundialu niż na etapie ćwierćfinału (w 1978 roku była to druga faza grupowa, ale z niej awans wywalczało się do półfinału bezpośrednio). Nie ma drugiej takiej drużyny w historii futbolu. A jednak w przerwie sobotniego meczu byli poza mundialem.

Do roboty wzięli się natychmiast po przerwie. Timo Werner zbiegł na prawe skrzydło i mocno dośrodkował w pole karne. Piłka minęła kilku zawodników, ale zdołał jej dotknąć Marco Reus i wpakował ją do siatki. Od momentu gdy Marciniak wznowił grę w drugiej połowie minęło niecałe 180 sekund. Remis jednak mistrzów świata niespecjalnie też urządzał. Oznaczało to bowiem, że jeśli Meksyk ze Szwecją zremisują w ostatniej kolejce, to niezależnie od wyniku Niemców przeciwko Korei Południowej, wyrzucą drużynę Joachima Loewa z mundialu.

I z tą świadomością biegali od 48 minuty, aż do momentu, gdy w doliczonym czasie gry na skraju pola karnego nie został sfaulowany Timo Werner, a sędzia Marciniak nie podyktował rzutu wolnego.