Pierwsza jedenastka wystawiona przez Adama Nawałkę wyglądała na taką, która może wybiec przeciw Senegalowi, w pierwszym meczu mundialu. Kamila Glika zastąpił Jan Bednarek i w parze z Michałem Pazdanem rozegrał dobry mecz. Dobrze spisywali się też boczni obrońcy, a Łukasz Piszczek z Jakubem Błaszczykowskim po prawej stronie boiska rozegrali kilka ładnych akcji.
Gorzej było w środku. Polacy wprawdzie wymieniali między sobą wiele podań, ale większość ich ataków pozycyjnych kończyła się przed bramką Chile. Pomocnicy nie potrafili utrzymać piłki i dobrze jej rozegrać. W ciągu pierwszych dwudziestu minut Chilijczycy oddali trzy strzały na naszą bramkę, a my nawet nie zbliżyliśmy się pod ich.
Bramka Roberta Lewandowskiego to przede wszystkim jego zasługa. Drugi gol był natomiast bardzo ładny i przypominał niektóre efektowne akcje z eliminacji. Dalekie, trochę szczęśliwe podanie Grzegorza Krychowiaka z prawej na lewą stronę trafiło do Kamila Grosickiego, a ten, po minięciu obrońcy podał do Piotra Zielińskiego, mającego przed sobą pustą bramkę. Co nas obchodzi, że Chilijczycy dali się kompletnie zaskoczyć. Zmusiliśmy ich do tego.
Na tym skończyło się to, co dobre. Stracony gol (po wrzucie z autu) nie wystawia dobrego świadectwa obydwu stoperom i Wojciechowi Szczęsnemu. W drugiej połowie przewagę mieli już tylko Chilijczycy, my nie potrafiliśmy nie tylko zbudować akcji, ale nawet wyjść z piłką ze swojej połowy. Bodaj żadna zmiana zawodnika nie poprawiła gry całej drużyny. Tylko Łukasz Fabiański żył w bramce, ale nie mógł obronić strzału, kiedy nasz obrońca wystawił piłkę przeciwnikowi.
Polacy się starali, nie oszczędzali (co dobrze o nich świadczy, bo każdy wie, że odniesiona teraz kontuzja może wyeliminować z mundialu), ale poza akcją przy drugiej bramce i podaniem Łukasza Teodorczyka, zmarnowanym przez niewidocznego przez 45 minut Arkadiusz Milika nic z tego meczu nie zapamiętamy.