Lotnictwo swoje już wycierpiało

Nie mówię, że bilety powinno się kupować przez Google, ale warto przyjrzeć się jego sukcesowi. Linie muszą mieć dostęp do bazy danych o konsumentach, aby przygotować im oferty szyte na miarę – mówi szef IATA Alexandre de Juniac.

Publikacja: 26.12.2016 21:51

Rz: Ostatnia prognoza IATA mówi, że 2017 rok będzie kolejnym pomyślnym dla finansów transportu lotniczego. Czy sądzi pan, że w związku z tym pasażerowie mogą obawiać się kolejnych fali strajków, bo pracownicy coraz bardziej naciskają na zwiększanie swojego udziału w zyskach?

Alexandre de Juniac: Na całym świecie widoczna jest presja ze strony pracowniczej, ze strony związków zawodowych, aby właściciele linii podzielili się zyskami. Chcą podwyżek płac i gwarancji programów emerytalnych i zapewne je dostaną. Trudno powiedzieć, czy wymuszą to w strajkach, czy spokojnie wynegocjują.

Czy to właśnie będzie największym wyzwaniem dla transportu lotniczego?

Najważniejszym wyzwaniem pozostaje zapewnienie bezpieczeństwa podróży. Mam nadzieję, że nasza branża już swoje wycierpiała – zamachy w Brukseli, w Stambule, to wielkie tragedie. Musimy więc ściśle współpracować z władzami, aby pasażerowie czuli się bezpieczni. Tyle że nie wszystkie rządy chcą dzielić się informacjami i doświadczeniami. Na przykład w Brukseli wyraźnie było widać, jakim błędem jest ochrona lotniska z zewnątrz, a nie wewnątrz. W takim właśnie przypadku IATA powinna twardo powiedzieć: rekomendujemy postawienie kontroli na 2 kilometry przed lotniskiem i potem kolejnej już w samym porcie.

Inne wyzwanie to infrastruktura. Chodzi o jednolite niebo, usprawnienia w nawigacji, ale i przepełnienie lotnisk praktycznie na całym świecie. Nie obchodzi mnie, że są godziny, kiedy jest tam prawie pusto. To normalne. Ale w sytuacji, kiedy oczekujemy szybkiego wzrostu liczby pasażerów, brak planów rozwoju infrastruktury będzie miał katastrofalne skutki. Obecna infrastruktura jest niewydolna i często w planowaniu nie bierze się pod uwagę tego, czego potrzebują linie lotnicze, nie słucha się branży, a koszty wystrzeliły pod niebo.

Jak to możliwe, żeby rozbudowa lotniska Heathrow kosztowała 17 miliardów funtów, podczas gdy kluczowa jest tam budowa trzeciego pasa za tylko 200 mln funtów! Rozumiem, że trzeba zbudować parkingi, wykupić grunty, ale nie za takie miliardy. Z drugiej strony cieszę się, kiedy słyszę, że mają powstać duże nowe lotniska, jak chociażby w Polsce. Bez nich linie nie będą mogły się rozwijać.

Po trzecie wreszcie: innowacje, zwłaszcza w systemie dystrybucji, tej stricte konsumenckiej części biznesu. Nie mówię, że bilety powinno się kupować przez Google'a, ale przyjrzenie się jego sukcesowi to inna sprawa. Przewoźnicy muszą mieć bezpośredni dostęp do bazy danych o konsumentach, tak aby przygotować oferty szyte na miarę, a kluczem jest utrzymanie kanałów dystrybucji pod kontrolą przewoźników, którzy zainwestowali ogromne środki w produkt. Najbardziej to chyba widać po rosnącym komforcie podróży w klasie ekonomicznej.

Chyba dawno pan nie słyszał pasażerów!

Ich narzekania dotyczą głównie linii niskokosztowych. Pamięta pani, jak podróżowaliśmy 20 lat temu? Warunki są porównywalne z dzisiejszymi najsłabszymi czarterami. Pasażerowie mogli oglądać programy rozrywkowe na jednym wspólnym monitorze, nie było mowy o dostępie do gniazdka z zasilaniem, a siedzenia były niewygodne. Te podróże były koszmarem. Nie mówię, że wszystko jest idealne, ale poprawa jest niebywała.

Ale granica pomiędzy liniami niskokosztowymi a przewoźnikami tradycyjnymi powoli się zaciera. Niektóre low-costy poprawiają warunki podróży, a linie tradycyjne tną koszty, co odbija się na komforcie podróży. W efekcie podróże po Europie rzeczywiście coraz bardziej przypominają ofertę low-costów.

Jak więc linie tradycyjne – takie jak Air France, Lufthansa, także LOT, powinny odpowiedzieć na taką konkurencję?

Nie musi być walki wręcz! W Europie mamy rynek na obydwa style podróżowania. Nie brakuje ludzi skłonnych zapłacić więcej za wyższą jakość lotu, jest popyt na klasę ekonomiczną plus, a nawet w klasie ekonomicznej także są chętni. Ale w tej chwili na rejsach krótkiego i średniego zasięgu znacznie większy jest popyt na podróże liniami niskokosztowymi, niż na ofertę tradycyjną.

Czyli linie tradycyjne w rejsach europejskich nie mają innego wyjścia, jak traktować pasażerów tak jak to robi Ryanair czy Wizzair?

Do pewnego stopnia, przy bacznej obserwacji rynku. Widzę także, że linie tradycyjne potężnie inwestują tak w klasę biznes, jak i w fotele „ za kurtyną" również na lotach krótkich. Powód jest prosty. Takie rejsy zasilają centra przesiadkowe i bez nich dochodowe loty długodystansowe miałyby wiele mniej pasażerów. Będziemy więc mieli podzielony rynek na wielkie centra przesiadkowe oraz na loty z drugorzędnych miast do innych drugorzędnych miast, co już widać doskonale po strategii nie tylko linii niskokosztowych, ale i przewoźników z Zatoki. Emirates lata do Lyonu czy Manchesteru. I w obydwóch przypadkach ma szanse na wzrost.

A rejsy długodystansowe linii niskokosztowych?

Pierwsza próba, ta sprzed kilku lat, się nie udała. Teraz kilka linii – Air Canada Rouge czy Norwegian – próbują po raz kolejny. Nie wiem, czy im się uda. Bo jednak linie tradycyjne za prawie takie same pieniądze oferują produkt o wiele lepszy.

Jak pan w takiej sytuacji widzi konsolidację rynku?

Marnie. Wszędzie, poza Indiami, problemem jest ograniczenie własności zagranicznych przewoźników i nic nie wskazuje na to, by gdziekolwiek indziej miały zostać podjęte podobne decyzje. To problem dla branży bardzo kapitałochłonnej i niesłychanie konkurencyjnej. Zazwyczaj w takim wypadku najlepszym wyjściem jest konsolidacja. I tu mamy odpowiedź, dlaczego przez tyle lat nie była ona dochodowa.

Czy uważa pan, że linie z Zatoki powinny być ograniczane?

Nie wyobrażam sobie, jak miałoby się to działać, skoro tylko pięć krajów na świecie nie ma z krajami tego regionu umów o otwartym niebie. Moim zdaniem zasada powinna być taka: więcej otwartego nieba, mniej ograniczeń. Niestety, widzimy coraz więcej działań protekcjonistycznych. I to mnie martwi.

Czy dzisiaj w Europie mamy za dużo linii lotniczych?

Najprawdopodobniej tak. Jeśli porównamy rynek europejski z rynkiem amerykańskim, gdzie jest trzech dużych graczy, to w Europie także mamy trzech dużych graczy. Tylko że w USA są dwie–trzy liczące się linie niskokosztowe, w Europie jest ich cała mgławica. I tu widzę konsolidację.

Polubił pan już swoją nową pracę?

Zaskoczyło mnie to, że aż tyle trzeba podróżować, chociaż mój poprzednik, Tony Tyler, mówił, że łatwo nie będzie. Kiedy byłem prezesem Air France/KLM, moim zadaniem było doprowadzenie do tego, by jak najwięcej ludzi podróżowało. Sam raczej siedziałem w gabinecie. Teraz z pozycji dyrektora generalnego IATA, który lata po całym świecie, widzę, że władza IATA jest ogromna, że rządy nas słuchają i cała organizacja jest ważna i potrzebna. To naprawdę miłe.

No i nie ma pan tutaj związków zawodowych, jak to było w Air France?

(Śmiech) Rzeczywiście, z tego punktu widzenia to bardzo komfortowa posada.

CV

Alexandre de Juniac ma 54 lata. Jest Francuzem, absolwentem Ecole Polytechnique oraz Ecole Nationale d'Administration (ENA). Szefem IATA został 1 września 2016 r. Karierę zawodową zaczynał we francuskiej administracji. Został m.in szefem gabinetu Christine Lagarde w czasie, gdy ona była ministrem gospodarki i przemysłu. Potem przeszedł do sektora prywatnego (Thompson-CSF, Thales). Do IATA przeszedł z fotela szefa Air France/KLM.

Transport
Boom na rynku rowerów. Coraz większą popularnością cieszą się elektryczne
Transport
Prezes Lufthansy pod specjalnym nadzorem
Transport
Ukraińcy polecą dla Wizz Aira
Transport
Airbus produkuje coraz więcej, w Boeingu nadal problemy
Transport
Kraków: podróżny hub dla Ukraińców. Cenią wygodę, czystość i urodę miasta