Wczoraj zaczęła się kolejna bitwa. LOT ogłosił, że sprzeda milion biletów po Europie już od 169 zł, do Azji zaś i do USA – po niespełna 1700 zł. Z kolei Ryanair zaproponował loty z  warszawskiego lotniska Chopina do Wrocławia i Gdańska po 9 zł. Na odpowiedź niskokosztowego Wizz Air nie trzeba było długo czekać. Ceny wszystkich biletów ściął o 20 proc. Wtedy Ryanair dorzucił jeszcze 30-proc. zniżkę na przewożony bagaż. To nowa odsłona wojny cenowej na polskim niebie. A będziemy latać coraz taniej.

Tanio jak w Polsce?

Duża konkurencja ze strony linii niskokosztowych i fakt, że nie jesteśmy zamożnym społeczeństwem, spowodowały, że Polska znalazła się w  grupie krajów, gdzie już teraz tanio można kupić bilety lotnicze. W  przypadku naszego kraju znaczenie ma jednak i  to, że rynek przewozów lotniczych szybko rośnie i  nieustannie pojawiają się nowi przewoźnicy ze swoimi ofertami. Natomiast ci, którzy są już obecni, chcą często za wszelką cenę utrzymać udział w rynku, więc podwyżki cen raczej nie wchodzą w rachubę. Internetowa wyszukiwarka biletów lotniczych niemiecki Kiwi.com zrobiła analizę na podstawie cen zapłaconych za rejsy w 75 krajach. Okazało się, że najdrożej podróżuje się w  Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie średnio za przelot 100 km trzeba zapłacić aż 94,91 euro, przy tym najwyższe ceny są na trasy wewnętrzne – aż po 197,85 euro za każde 100 km. Znacznie taniej jest już w przypadku rejsów międzynarodowych – ich cena wynosi średnio 10,13 euro za 100 km. Najmniej jednak trzeba uiścić w Indiach, gdzie średnia cena za 100 km to jedynie 2,92 euro. To efekt bardzo popularnych w  tym kraju linii niskokosztowych i  regulowanych cen narodowego przewoźnika Air India. Chcąc nie chcąc, musi się do nich dostosować konkurencja, bo dla wielkich linii rynek indyjski jest zbyt ważny, by tam nie być. – Polska mieści się w pierwszej piętnastce najtańszych krajów ze średnią ceną 8,13 euro za 100 km. Cieszcie się niskimi cenami, które zresztą szybko nie wzrosną – mówi Oliver Dlouhy, szef Kiwi.com. Z analizy Kiwi.com wynika jeszcze jedno: jeśli przewozy wewnątrz kraju oferuje wyłącznie linia tradycyjna, która jako jedyna może zapewnić bezproblemowe przesiadki, to ceny szybują w  górę. Tak jest np w  Finlandii, gdzie przelot po kraju niskokosztowym przewoźnikiem to wydatek 35,57 euro, w Austrii zaś – 62,5 euro i cena jest taka sama – dla low costów, których jest tak jak na lekarstwo, i tradycyjnych linii. Drogo jest także w  Polsce, gdzie na trasach wewnętrznych jako jedyny przewoźnik tradycyjny lata LOT. Przelot 100 km kosztuje 13,49 euro, podczas gdy linia niskokosztowa kasuje o  4 euro taniej. Niskie średnie ceny na polskim rynku z  pewnością się utrzymają. W Polsce przewoź- nicy nie ograniczają się do sezonowych promocji. W ostatnich dniach Qatar Airways prowadziły akcję „Poszukiwaczy skarbów", w której można było trafić bilety darmowe. Akcja okazała się tak popularna, że 2 września, kiedy miała wystartować, zablokowały się serwery Qatara, a wyprzedaż musiała zostać powtórzona.

Chińczycy namieszają

Przedsmakiem tego, co czeka polskich pasażerów, jest oferta wchodzącego do Polski 21 września chińskiego przewoźnika Air China. Linia oferuje atrakcyjne taryfy nie tylko na trasie Warszawa–Pekin, ale i z przesiadką w Pekinie i dalej po Azji, a nawet Nowej Zelandii. Niespełna 3 tys. zł za bilet powrotny na trasie Warszawa– Auckland–Warszawa, to oferta bijąca nawet akcje wyprzedażowe Qatar Airways i Emirates, a  także Etihadu z  Abu Zabi, który coraz bardziej agresywnie zachęca do lotów z Warszawy w  świat przez porty włoskie. Wejście Air China na rynek polski jest równoznaczne z zapowiedzią kolejnych akcji promocyjnych. – Polska stała się bardzo interesującym rynkiem. Warto zauważyć, że lotnisko w  Modlinie jest siódme wśród najszybciej rosnących w Europie dzięki spektakularnej aktywności Ryanaira – mówi Alex Machares, analityk lotniczy brytyjskiej BBC. – Z kolei aktywność linii niskoksztowych, nawet w  samej Warszawie przyczyniła się do spadku cen przelotów. Dzisiaj Polacy nie tylko mogą latać taniej niż Brytyjczycy czy Włosi, ale nawet płacą za przeloty mniej niż Czesi czy Rumuni. Zdaniem Macharesa wielką przyszłość w Polsce mają także porty „drugorzędne", takie jak Gdańsk czy Kraków, gdzie aktywność linii niskokosztowych jest jeszcze większa, więc można spokojnie oczekiwać, że ceny będą spadać. – Linie tradycyjne nie miały innego wyjścia, jak obniżyć ceny pod naciskiem niskokosztowej konkurencji. I szykując się do podróży, naprawdę warto dobrze się przyjrzeć ofertom tak przewoźników narodowych, jak i  low costów. Nigdy nie wiadomo, u kogo będzie taniej – dodaje analityk BBC.