W dokumencie „Depresja mon amour" zrealizowanym przez Rafała Mierzejewskiego w 2008 roku Janusz Głowacki opowiadał o pisaniu, o emigracji, porażkach i sukcesach. – Myślę, że to, co dziś łączy świat, to nie internet, ale poczucie depresji – dzielił się refleksją.
Mówił też, że kiedy po raz pierwszy przyjechał do Nowego Jorku, wszędzie był obwożony, spotykał się, z kim chciał. – Coppoli pokazałem jakiś scenariusz po niemiecku – wspominał. – Był bardzo miły i powiedział, że teksty po niemiecku przyjmuje tylko od laureatów Nagrody Nobla.
Kiedy jednak przyjechał na emigrację, było zupełnie inaczej. I to miasto wyrobiło w nim odporność, zarówno na porażki, jak i sukcesy.
– Szybko rozniosło się po Manhattanie, że Głowacki przyjechał i poszukuje wyższych uczuć, czyli pieniędzy i mieszkania – mówił. – Emigracja to jest często skok z tonącego statku. Robi się mnóstwo rzeczy bez przemyślenia, bez sensu. Na emigracji prosiłem o pomoc ludzi, których w żadnym razie nie powinienem prosić. Oczywiście odmawiali.
Czuł się jak w kafkowskim zamku, do którego nie można się dostać. Przez rok uczył studentów pisania sztuk teatralnych, namawiając, by pisali o własnych obsesjach.