Pierwsza książka z serii przygód emerytowanego policjanta Billa Hodgesa – „Pan Mercedes" z 2014 r. – stanowiła nowość w dorobku Stephena Kinga. Czarnego kryminału pisarz dotychczas nie próbował. Kontynuacją była powieść „Znalezione nie kradzione", a najnowsza „Koniec warty" zamyka trylogię. Powraca w niej także Brady Hartsfield , czarny charakter, ów Pan Mercedes.
To psychopatyczny zbrodniarz, a jednocześnie życiowy nieudacznik. Megaloman przekonany o swoich licznych talentach. Frustrat, który niczym starożytny Herostrates chce przejść do historii jako wielki złoczyńca. W tym celu wjeżdża masywnym autem w tłum ludzi czekających w kolejce na targi pracy. Szykował także zamach na koncercie młodzieżowym. Jednak jego starania udaremnił Bill Hodges z pomocą neurotycznej asystentki oraz młodego studenta.
W „Końcu warty" Bill Hodges powraca do sprawy Hartsfielda, który przebywa z uszkodzonym mózgiem w szpitalu psychiatrycznym. Dlaczego sparaliżowany Hartsfield budzi lęk emerytowanego policjanta?
King uruchamia klasyczną dla siebie aparaturę metafizyczną, bo „Koniec warty" jest bezpiecznym powrotem do bazy, jaką jest dla niego gatunek horroru. Robi to bez większych potknięć, sprawnie wciągając czytelnika w fabułę. Zresztą czego innego można się spodziewać po pisarzu, który od kilku dekad utrzymuje się na topie bestsellerów, a jego wczesne książki – „Carrie" czy „Lśnienie" – świetnie opierają się upływowi czasu.
Jeśli chodzi o wartości wykraczające poza sprawne rzemiosło literackie Kinga, to nie ma ich tu jednak zbyt wiele. Większość zwrotów akcji jest wcześnie sygnalizowana. Niemal żaden wątek nie wywołuje większego zaskoczenia.