Bez romansu z Jerzym Błeszyńskim nie powstałyby „Sława i chwała", opowiadania „Wzlot", „Tatarak", „Choinki", „Kochankowie z Marony" zekranizowani przez Jerzego Zarzyckiego i Izabellę Cywińską, sztuka „Wesele Pana Balzaka", wiele wierszy i fragmentów „Dziennika". Przede wszystkim zaś wydany teraz przez Annę Król tom z 252 listami pisanymi w latach 50.
To zapis najbardziej intymnych wyznań pisarza, prezesa Związku Literatów i posła na Sejm PRL. Udając, że głosuje za wotum zaufania dla rządu, myślał o Jurku, nieustannie domagając się spotkań, listów, telefonów. Nazywając Jerzego wampirem i bladzią, opisywał swoje podporządkowanie kochankowi określeniem Gombrowicza – „zapupienie".
Zachowała się korespondencja Iwaszkiewicza, który chciał, by została opublikowana dopiero po śmierci córek, nie znamy jednak listów Błeszyńskiego. Pisarz odnosi się do nich, komentując, że lektura nie zajęłaby 20 minut. Jego były sążniste, pełne wzruszenia, czułości, emfazy i gejowskich fantazji („Dzisiaj zabawimy się w bajki. Będziesz bajecznym księciem Szerchanem" itd.).
A także bezlitosnych wyliczeń: Iwaszkiewicz wypomina, że przez dziewięć miesięcy wydał na utrzymanka 220 tysięcy złotych! Więcej niż na utrzymanie domu w Stawisku przez rok. Na to złożyło się kupno motocyklu, prezentów, wynajem mieszkania („meliny") . A pisarz, choć zakochany, nie miał wątpliwości, że kochanek zdradzał go z jakimś Austriakiem, innymi chłopakami. Ma też innego patrona z okresu szkoły wojskowej i innych abszyfikantów pośród warszawskiej śmietanki.
Jak Gonzalo
Piękny jak archanioł, wedle opisu Iwaszkiewicza, Błeszyński miał też bez liku przygód z kobietami. I na nie wydawał pieniądze od niego. Do pisarza przyprowadziły go zresztą kobiety z pobliskiego Brwinowa, pragnące, by pisarz wygłosił pogadankę. Znały jego słabość do mężczyzn.