Trzy plany czasowe: II wojna światowa, PRL i współczesność. Trzy miejsca akcji: Wołyń, Olsztyn i Warszawa. I trzy bohaterki. Pierwsza to babka: Konstancja Błońska z polskiej wsi Kolonia Marusia na Wołyniu. Żona najbogatszego gospodarza w okolicy, matka trójki dzieci, która w lecie 1944 r. uciekła z rodziną przed ukraińskimi zbrodniarzami.
Druga to matka: Halina Znojek z domu Błońska, córka Konstancji. Urodziła się na Wołyniu, ale dojrzewała już w Olsztynie w czasach komuny. Chciała jak najszybciej się usamodzielnić i uwolnić od kłótliwych rodziców, którzy zrzucali na nią obowiązek wychowania najmłodszego braciszka. Dlatego wyszła za mąż za wojskowego. Raczej z rozsądku niż miłości.
Trzecia bohaterka to sama autorka książki: Sylwia, córka Haliny. Zmaga się ze wspomnieniem toksycznej matki, która nawet w ostatnich dniach życia była przykra dla swoich dzieci.
„Kolonia Marusia" to autobiograficzna powieść rodzinna. Określenie jej mianem sagi byłoby przesadą. Ma niewiele ponad dwieście stron i bardziej przypomina szkic albo dziennik. Składa się z pojedynczych epizodów opatrzonych datą i miejscem akcji, w których Sylwia Zientek opisuje własne wspomnienia i zapamiętane rozmowy z matką, a także próbuje rekonstruować życie swej babki.
Wydawałoby się, że materiał na powieść jest znakomity. Przecież podobna próba świetnie się udała Annie Janko w „Małej zagładzie". A temat rzezi wołyńskiej rozpala nasze umysły od kilku miesięcy w związku z premierą filmu Wojciecha Smarzowskiego.