Przyjechałem odwiedzić go w jego rodzinnym mieście Valparaíso nad Pacyfikiem, w centralnym Chile. Poznaliśmy się rok temu na międzynarodowym festiwalu poetyckim w Bremie i od razu przypadliśmy sobie do gustu, być może też z tego powodu, że jego babcia jest Polką, a dziadek Niemcem. Enrique jest Chilijczykiem, lecz w jego kraju prawie każdy ma obce, emigranckie korzenie. Enrique nie ma żony i dzieci, mieszka sam, a jego dom to prawdziwy hotel: wynajmuje pokoje dla studentów, a sam jeździ po świecie i przyjeżdża do Valparaíso, pięknego miasta portowego przypominającego San Francisco, tylko w odwiedziny. Pijemy razem kawę, a ja „przepytuję” go z polskich poetów. Ma prawie wszystko – wszystko, co ukazało się po hiszpańsku. Najmniej Miłosza, najwięcej Szymborskiej, ale jej wszędzie pełno, wszyscy ją kochają, także właśnie w innych krajach, na innych kontynentach. Na koniec naszego spotkania Enrique daruje mi swój polski tomik wierszy: Puste spacje, wydany w 2017 roku w krakowskim Lokatorze. „Świeżynka”, myślę sobie, w następnym roku może się załapać na wrocławskiego Silesiusa. Sama nominacja byłaby już sukcesem.
Istnieje takie niepisane prawo, że nie powinno recenzować się książek swoich kolegów i przyjaciół, ale moja fabryka od dekad już, produkuje różne teksty i nie będziemy wstrzymywać tej skutecznej produkcji w imię jakiś moralistycznych zasad. Po powrocie z Chile do Niemiec siadam więc do pisania.
Piszę tę recenzję, bo lubię poezję, a poezja Wintera jest zwiewna, lekka, a mimo to dotyka najtrudniejszych tematów. Wydał cztery tomiki wierszy, prozę, czyli kilka dobrych książek ma ten autor już na swoim koncie. Jego twórczość literacka tłumaczona jest na obce języki, a on sam też zajmuje się przekładami. Tłumaczył wiersze Philipa Larkina czy Emily Dickinson. Angielski Wintera jest sprawny, można mu zaufać, tym bardziej, że posiada on poetycką intuicję obrazów i symboli.
Przede wszystkim jednak ma Enrique Winter lekką rękę jako poeta … Jego obrazy i metafory płyną jak jesienne liście z nurtem rzeki, lśniące w jesiennym słońcu. Jest tak, że po przeczytaniu kilku wierszy Wintera z tomiku Puste spacje ma się wrażenie, że to rozciągnięte na kilka metrów haiku. Chilijski poeta lubi malować obrazy. Może dlatego – na całe szczęście – nie ma w tych wierszach żadnych moralistycznych rozwiązań lub wskazówek. Poezja jego obywa się też w swojej narracji bez ciągłego odwoływania się do Boga, na co często choruje polski poeta. Jak już się coś wali i umiera, to jest tak w poezji Wintera, że Bóg nic już nie pomoże. W ten poetycki ateizm wpisuje się na przykład wiersz Architektura: „Praca, która była tylko wyobrażaniem / sobie miejsc wydała mi się nadzwyczajna. Nie tak jak ponura robota / mojego ojca. Wyobrażone miejsca porozumiewały się z nim poprzez rysunki. / I temu poświęciłem dzieciństwo – rysowaniu wieżowców i chat. // Robota mojego taty polega na tym, żeby się nie zawaliły.” Piękna, ostra puenta. Ojciec-Bóg został sprowadzony do parteru: masz odpowiedzialność, buduj porządnie! Bez fuszerki.
Przypomniał mi się austriacki poeta Erich Fried, który pisał i mawiał: „jest jak jest”. Chociaż Enrique nosi niemieckojęzyczne nazwisko, to w swojej poezji jest bardziej podobny do polskich czy też amerykańskich poetów ostatnich dekad. O rodzinnych perypetiach i historiach Niemcy i Austriacy wolą pisać w powieściach, a Winter jest przede wszystkim poetą-kronikarzem swojej rodziny.