Mówili o tym uczestnicy debaty „W jaki sposób efektywnie wykorzystać szybki wzrost gospodarki. Pomysły dla polskiego biznesu", zorganizowanej podczas Gali Lista 2000 w Sali Notowań Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Pytanie, na które starali się odpowiedzieć jej uczestnicy, zadał Marcin Piasecki z „Rzeczpospolitej". Wysokie tempo rozwoju gospodarczego wciąż nie przekłada się na zwiększone inwestycje ze strony firm. Czy biznes przegapi szansę na rozwój?
Zdaniem prof. Andrzeja Koźmińskiego, prezydenta Akademii Leona Koźmińskiego, wszyscy muszą pamiętać o tym, że po latach tłustych przychodzą lata chude. W ostatnich latach mieliśmy koniunkturę dobrą, należy więc się spodziewać, że teraz będzie gorzej, choć na razie jeszcze nic na to nie wskazuje. – Przedsiębiorcy obawiają się, że inwestycje, które poczynią, mogą okazać się nie trafione, bo zmienią się np. regulacje czy warunki prowadzenia biznesu. To rząd powinien się postarać zapewnić przedsiębiorcom stabilne warunki – stwierdził Andrzej Koźmiński.
Ale nawet jeśli firmy inwestują, nie oznacza to, że nie mają problemów rozwojowych. – My akurat cały czas inwestujemy, nawet czekamy w kolejkach po specjalistyczne maszyny. Problemem jest jednak brak wykwalifikowanej siły roboczej. W latach 90. nieomal powymierały takie zawody, jak tapicer czy szwaczka maszynowa. W tej chwili osoby, które się na tym znają, mają wysokie zarobki, a i tak nie ma chętnych do takiej pracy. Musimy sprowadzać pracowników z Ukrainy, niedługo przyjadą do nas także osoby z Nepalu – wyjaśniał Marcin Wachsman, dyrektor Zakładu Nova Mazur Design.
Problemy są nie tylko z fachowcami, ale nawet z pracownikami niewykwalifikowanymi. Jak podkreślał Piotr Samojluk, pełnomocnik zarządu firmy Suempol, takie kłopoty ma właśnie jego przedsiębiorstwo. – Chcemy przyuczać do zawodu, ale nie ma chętnych do pracy – mówił Samojluk.
Zdaniem Andrzeja Sadowskiego, prezydenta Centrum im. A. Smitha, problem nie tyle jest w pracownikach, ile w tym, że w Polsce przepisy podatkowe i ich interpretacja zmieniają się co dwa dni. Rozpoczynając jakikolwiek proces inwestycyjny, trudno przez to wyliczyć stopień zwrotu z inwestycji. Gdyby polskie rządy przyjęły najniższy stopień regulacji, wzrost gospodarczy byłby o kilka procent wyższy. Nie można przyjąć, że to, co nie jest zakazane, jest dozwolone, bo wszystko jest dziś zakazane.