Po śmierci trzymiesięcznej dziewczynki, której pielęgniarka ze Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie podała niewłaściwą kroplówkę, w środowiskach pielęgniarskich powróciła dyskusja o normach zatrudnienia. Przedstawiciele stowarzyszeń zawodowych są zgodni, że brak określenia bezpiecznej liczby pielęgniarek na oddziałach będzie prowadzić do pomyłek.

Obowiązujące od kwietnia 2014 r. rozporządzenie ministra zdrowia określające minimalne normy zatrudnienia pielęgniarek i położnych, które reguluje te kwestie, jest – zdaniem ekspertów – atrapą norm. Minimum określa enigmatyczny wzór pozwalający dyrektorom szpitali na dowolność w wyliczaniu, ile sióstr powinno przypadać na oddział. Jedną z wartości jest „średni dobowy czas świadczeń pielęgniarskich", który można interpretować swobodnie. Dyrektor może nie uwzględnić np. czasu rozdzielania leków czy uzupełniania dokumentacji medycznej. Przez to w niektórych szpitalach na 20 pacjentów przypada jedna pielęgniarka biegająca od łóżka do łóżka. Twarde wskaźniki obowiązują tylko w przypadku dwóch oddziałów – intensywnej opieki medycznej i udarowego.

– Na pozostałych tak naprawdę normy nie istnieją – mówi Sebastian Irzykowski, wiceprezes Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych (NIPiP). – Są minima, które zabezpieczają nie pacjenta, lecz pracodawcę, który może dzięki nim usprawiedliwiać oszczędzanie na personelu – uważa. I dziwi się samej nazwie: – Skoro nie ma rozporządzenia określającego minimalną stawkę żywieniową, dlaczego istnieje minimum pielęgniarek? Jedzenia pacjentom nie odmawiamy, ale opieki medycznej już tak? – zastanawia się Sebastian Irzykowski. I przytacza postulaty NIPiP, według których, podobnie jak w systemie anglosaskim, na oddziałach psychiatrycznych i pediatrycznych powinno być 0,8 pielęgniarki na dziesięciu pacjentów, na oddziałach zabiegowych 0,7, a niezabiegowych – 0,6. – Tylko w ten sposób zapewnimy pielęgniarce możliwość dokładnego wykonywania swoich obowiązków i skupienia w chwilach, gdy jest ono najbardziej potrzebne, np. przy podawaniu leków czy przetaczaniu krwi – przekonuje Irzykowski.

Zdaniem Marii Ochman, przewodniczącej służby zdrowia NSZZ „Solidarność", obecne normy są na rękę właścicielom szpitali. – To oni spowodowali, że projekt rozporządzenia, wypracowany przez związki i samorząd pielęgniarski, już po konsultacjach społecznych zastąpiono dokumentem resortu zdrowia. Uzgodnioną propozycję oprotestowali samorządowcy – wyliczyli, że spełnienie norm zatrudnienia pielęgniarek będzie ich kosztowało kilka miliardów rocznie. I ministerstwo uległo – tłumaczy Maria Ochman.