Nowy zawód medyczny, którego wprowadzenie rozważa ministerstwo, miałby wspomagać medyków. O tym, że wsparcie personelu pomocniczego przyczyniłoby się do rozwiązania problemu braku lekarzy, mówiła na grudniowym posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia wiceminister Józefa Szczurek-Żelazko.
Sami lekarze uważają, że kwestia asystentów medyczynych w chirurgii to raczej legalizacja czegoś, co nieformalnie już się dzieje. Zabiegowcy chcieliby móc legalnie zatrudniać odpowiednika amerykańskiego assistant physician (PA, asystent lekarza), który może wykonywać podstawowe zabiegi chirurgiczne i asystować przy operacji, np. trzymając haki czy odsłaniając powłoki ciała. Przy drastycznym niedoborze chirurgów w Polsce (jest ich zaledwie 12,7 tys. w tym 1,1 tys. dziecięcych, 553 naczyniowych, 313 kardiochirurgów i 588 neurochirurgów) zatrudnienie asystentów mogłoby znacznie zwiększyć liczbę zabiegów. Dziś chirurgowi asystuje drugi chirurg. Zdaniem zabiegowców w mniejszych szpitalach, gdzie lekarzy brakuje najbardziej, do operacji często staje tylko lekarz z instrumentariuszką.
Pilotaż zawodu asystentów chirurgów przeprowadziło kilka lat temu Śląskie Centrum Chorób Serca (ŚCCS) w Zabrzu. Przy operacjach asystowali przyuczeni absolwenci pielęgniarstwa i ratownictwa medycznego. A szef ŚCCS prof. Marian Zembala od lat postuluje o usankcjonowanie zawodu, który zoptymalizowałby pracę na chirurgii.
Obok zabiegowych polskim lekarzom przydaliby się asystenci biurowi, którzy wypełnialiby za nich np. zlecenia czy opisy operacji.
– Na Zachodzie lekarze mają do dyspozycji sekretarzy, którzy spisują opisy operacji, wypisują prostsze zlecenia i zapisują obserwacje. W Polsce wszystko musimy robić sami – mówi prof. Tomasz Grodzki, torakochirurg i transplantolog. Sam po blisko dziesięciogodzinnej operacji przeszczepienia płuc godzinę spędza na sporządzeniu opisu zabiegu i zaleceń.