Jeśli bowiem nieruchomość nie jest kupowana za pieniądze banku, który żąda operatu szacunkowego, by udzielić kredytu, raczej nie należy się spodziewać, że ktoś na swoje potrzeby zamówi taki dokument.

Po czym poznać, że mieszkanie ma cenę z sufitu wziętą? Zwykle jeśli lokum „wisi" w ogłoszeniach długo, miesiącami, a bywa, że nawet latami, to oznacza, że stawka ofertowa nie jest rynkowa. To sentymenty sprzyjają ustalaniu cen z sufitu. Na przykład – jak opowiadał pośrednik – ktoś odziedziczył lokal sprzed 30 lat, po rodzicach, i chce sprzedać go w cenie nowego M. Dziwi się, że na rynku brak odzewu.

A przecież jego rodzice cały majątek włożyli w kafelki z Peweksu i boazerię „ściąganą" po znajomości. Sprzedaż utrudnia też przeświadczenie, że moje mieszkanie jest w lepszym stanie niż to obok, które znajomy sprzedał za 300 tys. zł, więc ja wezmę za swoje 350 tys. zł. Poza tym w łazience jest włoska armatura, a podłoga wykonana została z drewna egzotycznego.

– I mówię klientowi w takiej sytuacji: co z tego, skoro nadal jest to lokal w wielkiej płycie, na starym osiedlu, bez miejsca postojowego w garażu podziemnym. Nie może kosztować tyle, co nowy – opowiada pośrednik. Większość sprzedających obraża się po takim stwierdzeniu. Ale niektórzy walczą dalej o wysoką cenę: – Przecież tuż obok jest szpital, z okna go widać, a to daje poczucie bezpieczeństwa – argumentują. Czy to rzeczywiście dobry powód, aby kupić stare mieszkanie za cenę nowego?