Przystojny dżentelmen, który został agentem

W wielu 89 lat zmarł w Szwajcarii Roger Moore, aktor, który w pamięci widzów pozostanie jako „Święty” i James Bond.

Aktualizacja: 23.05.2017 15:27 Publikacja: 23.05.2017 15:22

Foto: AFP

W 2014 roku w wywiadzie dla „Guardiana” powiedział: –Kiedy zaczynałem karierę mówiono mi, że powodzenie w aktorstwie zależy po równo od osobowości, talentu i szczęścia. Po latach uważam, że w 99 procentach decyduje tu szczęście. Nawet jeśli masz ogromny talent nic nie wyjdzie z twojej kariery, jeśli nie znajdziesz się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.

On sam czuł się szczęściarzem. A przede wszystkim miał spory dystans do świata, zawodu, siebie samego. Gdy pod koniec życia jego kariera przygasła, a krytycy przypominali głównie jego stare, kultowe role, z wrodzonym dystansem i humorem powtarzał, że „lepiej być eks-Świętym i eks-Bondem niż eks-nikim”.

Urodził się 14 października 1927 roku w rodzinie londyńskiego policjanta. Studiował malarstwo w Królewskiej Akademii Sztuk Dramatycznych, ale nie został malarzem. Wysoki, przystojny chłopak, od 1946 roku zaczął występował w drobnych rólkach w teatrze i w filmie. Na początku lat 50. wyjechał do Stanów, gdzie kontynuował karierę aktorską stając się gwiazdą telewizyjnych seriali. Grał w „Ivanhoe” (1957-58), „The Alaskans” (1959-60), „Maverick” (1960-61), ale sławę na całym świecie zyskał jako „Święty”. Serialem tym pasjonowali się widzowie w 120 krajach.

Na dużym ekranie zagościł poważniej dopiero na początku lat 70., wtedy, gdy po Seanie Connery’m odziedziczył rolę Jamesa Bonda. – Hamleta w samej tylko Wielkiej Brytanii grało ponad 500 aktorów. Bondem będę drugim – mówił wówczas prasie.

Publiczność początkowo przyjęła go chłodno, ale potem zaakceptowała nową twarz agenta 007, znacznie zresztą łagodniejszą od tej, którą prezentował Connery. I chyba bliższą wyobrażeniom samego Fleminga. Moore z wdziękiem i dystansem zagrał Bonda aż siedem razy, po raz pierwszy w „Żyj i pozwól umrzeć”, po raz ostatni w „Zabójczym widoku”.

Roger Moore – przystojny i szarmancki – był czterokrotnie żonaty, z aktorką Louisą Manttioli miał troje dzieci. Jego ostatnią, zresztą wieloletnią towarzyszką życia była Dunka Christine Tholstrup. Czasem jeszcze wracał na ekran, pod koniec życia pracował dla telewizji, chętnie też udzielał głosu w animacjach. I z pasją zajmował się działalnością w UNICEF-ie, za co królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki.

– To szlachectwo, które dostałem za pracę humanitarną, znaczy dla mnie więcej niż nagrody, jakie mógłbym dostać za role w filmach. Niektórzy mogą pytać: „A co aktor może wiedzieć o problemach świata?” Tymczasem zaręczam, pracując dla UNICEF-u stałem się ekspertem w dziedzinie karłowartości czy zalet karmienia piersią – mówił.

Napisał dwie książki autobiograficzne. Dużo miejsca poświęcił w nich czasom, gdy grał Bonda. Ale szedł z duchem czasu. Zapytany, kto był Bondem najlepszym, odpowiedział: „Daniel Craig”. Zmarł, jak napisały w komunikacie jego dzieci „po krótkiej, ale dzielnej walce z rakiem”.

Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz