Chodzi o spot „MON – bezpieczeństwo", który promował polskie wojsko przed ubiegłorocznym szczytem NATO w Warszawie. Jak wytknęła niedawno Najwyższa Izba Kontroli, choć zlecenie nie było ujęte w planie finansowym resortu na rok 2016, ówczesny szef gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza i jego rzecznik Bartłomiej Misiewicz podpisał dwie umowy w tej sprawie. NIK skierowała sprawę do rzecznika dyscypliny finansów publicznych, uznając, że było to naruszenie.
Izba nie sprawdziła, że umowę na montaż i udźwiękowienie spotu z firmą Milvus Media Piotr Kania podpisano już po tym, jak 30-sekundowy filmik pojawił się na oficjalnym kanale MON na YouTubie. Według raportu NIK umowę podpisano 24 marca 2016 r., tymczasem w internecie był dostępny już 23 marca. Za tę usługę Milvus Media otrzymała 36,8 tys. zł.
Z tego samego czasu pochodzi druga zakwestionowana przez NIK umowa. Dotyczy ona emisji spotu na kwotę 614,9 tys. zł. Bartłomiej Misiewicz, podpisując obie umowy, miał pełnomocnictwa udzielone przez ministra obrony Antoniego Macierewicza. Ale jak ustaliła Izba, obie umowy znalazły się w planie finansowym dopiero 31 marca 2016 r.
Przygotowania do szczytu NATO przebiegały w gorącej atmosferze. 16 marca PiS ogłosiło specustawę, by odnośnie do zleceń związanych z organizacją szczytu NATO nie obowiązywały wymogi ustawy o zamówieniach publicznych (do szczytu zostało kilka miesięcy). Ustawa pozwalała nie publikować wyników postępowania, jeśli wykonawca sobie tego nie życzył, podobnie jak wartości umowy. Informacja o zamówieniu na produkcję spotu nie pojawiła się więc w Biuletynie Informacji Publicznej MON. Znalazła się za to informacja, że filmik będzie emitowany przez TVP i TV Trwam.
Umowami związanymi ze szczytem NATO interesował się portal OKO.press. Resort obrony odpowiedział mu, że wykonawcę spotu wybrano po zbadaniu rynku. „Przeprowadzone zostało, z wykorzystaniem otwartych źródeł informacji, wstępne, telefoniczne rozpoznanie wśród firm obecnych na rynku. Przystępując do udzielenia zamówienia publicznego, brano pod uwagę kilku wykonawców" – odpisał portalowi Bartłomiej Misiewicz.