Komisja Europejska eskaluje spór z Polską. Domaga się od prezydencji bułgarskiej zorganizowania wysłuchania Polski na forum Rady UE, czyli ministrów państw członkowskich. Z nieoficjalnych informacji wynika, że aktywnie popiera ją spora grupa krajów Zachodu i Północy. Opór Warszawy w tej sprawie nie ma więc wielkiego sensu i prawdopodobnie 26 czerwca do wysłuchania dojdzie. Po raz pierwszy w historii. Potem zgodnie z traktatem państwa będą głosowały, czy w Polsce istnieje poważne ryzyko dla praworządności. Z takim stemplem Warszawie trudno będzie odgrywać konstruktywną rolę w UE i cały plan premiera Morawieckiego powrotu na europejskie salony może zakończyć się niepowodzeniem.

Co poszło źle po drodze, że zamiast zbliżać się kompromisu, mamy do czynienia z zaostrzeniem sporu? Wygląda na to, że polski rząd źle ocenił sytuację. Chęci Morawieckiego na pewno były szczere, ale proponowane ustępstwa, czyli kilka zmian w ustawach sądowniczych, to dla Komisji za mało, aby uznać, że ryzyko dla praworządności zniknęło. Polska liczyła, że Bruksela przyjmie poprawki za dobrą monetę, bo bardzo chce mieć Polskę po swojej stronie. Szczególnie w sytuacji, gdy zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego (w maju 2019 roku). W tym celu próbowała rozgrywać istniejącą od dawna różnicę zdań między Jeanem-Claude'em Junckerem, przewodniczącym KER, a Fransem Timmermansem, jego zastępcą. Juncker zawsze myślał bardziej politycznie i dla niego testamentem była Unia niepodzielona. Timmermans z kolei zawsze bardziej był przywiązany do wartości, a im bliżej końca kadencji, tym bardziej chce udowodnić, że jego flagowa inicjatywa zakończyła się sukcesem. Ugoda z Polską na warunkach proponowanych teraz przez rząd PiS od biedy mogłaby być przedstawiana jako polityczny sukces Junckera. Ale dla Timmermansa byłaby oczywistą klęską.

W ostatnich miesiącach konflikt między Junckerem i Timmermansme miał się w tej sprawie zaostrzać i Polska prawdopodobnie liczyła na to, że Juncker, a właściwie jego wszechwładny doradca Martin Selmayr (niemiecki chadek), postawi na swoim. W tej sprawie zresztą Adam Bielan, wysłannik Jarosława Kaczyńskiego, spotykał się właśnie z Selmayrem, logicznie rozumując, że mając Niemca po swojej stronie, sprawę uda się załatwić.

Nie udało się, a wytłumaczenia mogą być dwa. Albo spór między Junckerem i Timmermansem nie jest wcale taki wielki i chodzi bardziej o różnicę stylów niż ocenę sytuacji w Polsce. I w tej sprawie wyjątkowo Juncker nie podzielałby analizy Selmayra. To bardzo rzadkie, ale nie niespotykane. Zdarzało się już w tej kadencji, że w kluczowych sprawach Juncker jednak nie posłuchał swojego doradcy. A teraz Timmermans ma ważkie argumenty: chodzi nie tyko o Polskę, ale też o zagrożenie dla praworządności w innych krajach naszego regionu. Według niego trzeba wyznaczyć granice, bo inaczej praworządność przestanie być fundamentem Unii. Druga możliwa opcja: Holender podbija stawkę, stawia opór przewodniczącemu i wygrywa. To byłby absolutny precedens, nic takiego jeszcze się w tej kadencji nie zdarzyło. Jeśli tak, to trzeba jednak przekonać Timmermansa, a do tego potrzebne są dalej idące zmiany w ustawach sądowniczych i pozostawienie na stanowiskach sędziów Sądu Najwyższego.