PiS z impetem zabrał się do budowania własnej wizji dyplomatycznej i odrabiania strat wizerunkowych na unijnej arenie. Temu celowi ma służyć ostry ton Beaty Szydło przed rzymskim szczytem oraz spotkanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego z brytyjską premier Theresą May.
To ma być gra na dwóch fortepianach. Prezes PiS i szefowa rządu chcą pokazać europejskim liderom, że nie są osamotnieni na międzynarodowej scenie, że Polska jest w stanie prowadzić samodzielną politykę w UE i budować sojusze. Z jednej więc strony PiS stara się sprawiać wrażenie, że może stawiać warunki wszystkim 27 członkom Unii, a z drugiej, że relacje z Wielką Brytanią, która jest postrzegana jako symbol kryzysu Wspólnoty, nie tylko mogą być bliskie, ale także przynosić konkretne zyski polskim obywatelom. Wizerunek ten ma być spójny i odpowiadać na krajowe oczekiwania.
– Przed UE stoi wybór pomiędzy jednością a „nostalgiczną ucieczką" do małych klubów – mówił w czwartek wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański.
I dodawał, że to dzięki Polsce toczy się obecnie poważna dyskusja nad przyszłością Unii. – Polska faktycznie była pierwszym krajem, który najmocniej po kolejnej odsłonie wielowarstwowego kryzysu UE powiedział o tym, że potrzebna jest reforma – mówił wiceszef MSZ. I nawet jeśli ta reforma wymagać będzie zmian traktatowych, to nie należy tworzyć „sztucznego tabu chociażby wokół zmiany traktatów". – Unia zmieniała traktaty często, nie ma żadnego powodu, żeby mówić, że w 2017 r. zaprzestaniemy tej działalności – powiedział Szymański
To raczej nie jest wiadomość, którą chcieliby usłyszeć podczas jubileuszowego szczytu w Rzymie liderzy Unii. Spotkanie ma być przecież demonstracją jedności i zwartości wszystkich państw w obliczu odejścia Wielkiej Brytanii. Czy europejskim politykom uda się osiągnąć ten cel? „Polska rządzona przez nacjonalistyczny rząd – analizuje opiniotwórczy portal EU Observer – zapowiedziała zablokowanie jakichkolwiek odniesień do Europy wielu prędkości, czyli głębszej integracji starych państw Unii, co mogłoby oznaczać ryzyko pozostawienia innych krajów, takich jak Polska, w tyle". I podsumowuje: „pierwotny tekst deklaracji został więc rozwodniony, by uciszyć polskie obawy". Na poparcie tej tezy cytuje tekst projektu, do którego dotarli jego dziennikarze. „Będziemy działać razem w różnym tempie i z różną intensywnością wtedy, kiedy trzeba, poruszając się w tym samym kierunku (...) zgodnie z traktatami, pozostawiając otwarte drzwi dla tych, którzy będą chcieli się później przyłączyć".