Przypominamy wywiad z Janem Hartmanem z marca 2017.
30 marca 1689 roku doszło do publicznej egzekucji szlachcica i filozofa Kazimierza Łyszczyńskiego oskarżonego o ateizm na skutek donosu Jana Kazimierza Brzoski, któremu wcześniej pożyczył wielką sumę pieniędzy. Żeby uniknąć spłaty Brzoska zadenuncjował Łyszczyńskiego, a jako dowód winy przedstawił wykradziony rękopis traktatu „De non existentia Dei”. Zachowane fragmenty faktycznie przedstawiają religię jako sposób na mamienie mas: „Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka”. W trakcie procesu Łyszczyński wypierał się jednak ateizmu i próbował przekonywać, że w następnej części traktatu miał zamiar obalić tezę o nieistnieniu Boga. Tym zapewnieniom nie dano wiary. Został skazany na śmierć i konfiskatę dóbr.
Rzeczpospolita: Dlaczego kilka lat temu wcielił się pan w Kazimierza Łyszczyńskiego w inscenizacji przedstawiającej kaźń tego najsłynniejszego bodaj polskiego ateisty?
Jan Hartman: Równie dobrze można pytać o to samo osoby wcielające się podczas procesji w Jezusa Chrystusa. Kazimierz Łyszczyński był wybitnym intelektualistą, męczennikiem sprawy wolności sumienia, ofiarą Kościoła katolickiego. Oddawanie mu czci to działanie wynikające z tej samej potrzeby, co powszechnie przyjęte formy upamiętniania osób, które były bohaterami jakiejś sprawy. Sprawa Łyszczyńskiego to sprawa wolności myślenia, prawa do ateizmu, ale także sprawa pamięci. Katolicy w swej masie sądzą, że zbrodnie dokonywane przez Kościół, masowe mordy na ludziach, którzy ośmielali się myśleć inaczej niż hierarchowie, były czymś marginalnym w porównaniu z wielkimi zasługami Kościoła. A chodzi o miliony ofiar! Jak można jeździć do Ziemi Świętej i nie płakać nad losem 40 tys. mieszkańców tego miasta wyrżniętych w pień przez katolików w 1099 roku? W widowiskowy sposób upamiętniamy wybitnego polskiego myśliciela, a wraz z nim niezliczone zapomniane ofiary Kościoła. To właśnie Kościół powinien je upamiętniać, kajać się i rozpamiętywać swe winy, tak jak rozpamiętuje męczeństwo swoich świętych. Wstyd, że tego nie robi.
Jednak ta inscenizacja wywołała lawinę nieprzychylnych komentarzy i drwin. Mówiący otwarcie o swym ateizmie Marcin Meller pisał na łamach „Newsweeka”: „bardzo proszę nie robić z ateistów obciachowych pajaców” a pana nazwał „zachwyconym własnym ponuractwem świeckim Savonarolą z Krakowa”.